Dlaczego Polacy nie chcą naprawiać swoich diesli?
Polska znów w dieslowym ogonie Europy. Tylko w Rumunii niższy jest wskaźnik naprawy trujących aut z grupy Volkswagen. Tych, które były "bohaterem" afery z fałszowaniem wyników emisji spalin - pisze w środę "Rzeczpospolita".
Według dziennika, który powołuje się na wyniki analizy organizacji Transport & Environment, w Polsce bardzo wolno postępuje wymiana wadliwego oprogramowania samochodów z grupy Volkswagena z silnikiem EA 189. "Chodzi o volkswageny, audi, skody i seaty" - podaje "Rz".
"W Niemczech, najlepszym pod tym względem kraju UE, przegląd przeszło już 99 proc. aut z tym silnikiem, podczas gdy w Polsce tylko 45 proc. Gorsza od nas jest tylko Rumunia ze wskaźnikiem na poziomie 37 proc." - czytamy. W ocenie gazety lista pokazuje przepaść między Europą Zachodnią a Wschodnią. "W tej pierwszej wskaźnik napraw wynosi średnio 85 proc., w tej drugiej - 55 proc." - zaznacza.
Sytuację pogarsza to, że do biedniejszych krajów UE, jak Polska, płyną właśnie te wadliwe auta z Niemiec, które - wyjaśnia dziennik - tam podlegałyby natychmiastowej naprawie.
Na rynku wewnętrznym UE są wspólne zasady dopuszczenia auta na rynek - samochód zaakceptowany w jednym państwie członkowskim może być sprzedawany w innym. "Ale ta zasada nie działa w przypadku wycofywania samochodu z rynku" - tłumaczy "Rz". Jak czytamy, nowe zasady w tej sprawie wejdą w życie dopiero we wrześniu 2020 roku i będą obowiązywały tylko dla nowych aut.
"Sprawa sięga września 2015 roku, gdy amerykańska agencja ochrony środowiska wykryła, że niemiecki koncern samochodowy stosuje w samochodach z dieslem oprogramowanie fałszujące poziom emisji spalin. Zaniża je w czasie laboratoryjnych testów, żeby samochód został dopuszczony do ruchu. A potem, w czasie zwykłego użytkowania, faktyczny poziom emisji jest wielokrotnie większy od dopuszczalnego" - przypomina "Rzeczpospolita".
Jak tłumaczy Interii dyrektor PR grupy Volkswagena w Polsce Tomasz Tonder, sposób przeprowadzenia akcji serwisowej jest jednakowy w całej Europie.
- Staramy się, aby był jak najmniej uciążliwy dla klientów. Wykonanie akcji zajmuje maksymalnie 45 minut. Urząd ds. Ruchu Drogowego w Niemczech potwierdził w pełnym zakresie, że wykonanie akcji serwisowej nie powoduje zmian zużycia paliwa, osiągów czy poziomu hałasu. Taki stan rzeczy potwierdza niewielki odsetek reklamacji. Niespełna 0,2 procenta klientów w naszym kraju zgłosiło reklamację po wykonanej akcji serwisowej - mówi Tonder. I dodaje: - W Polsce skontaktowaliśmy się z wszystkimi klientami, których dotyczy akcja serwisowa. Nawiązaliśmy bezpośredni kontakt także z właścicielami samochodów, które zostały zakupione na rynku wtórnym. Informacje o tych osobach posiadamy z dwóch źródeł. Pierwszym jest nasza sieć dealerska. Wielu właścicieli importowanych samochodów wykonuje przeglądy serwisowe czy też naprawy w naszej sieci. Drugim źródłem jest Ministerstwo Cyfryzacji, z którego otrzymaliśmy dane kontaktowe właścicieli zarejestrowanych w Polsce samochodów objętych akcją.
Skąd więc tak niski poziom napraw? -Jedną z przyczyn mniejszego stopnia realizacji akcji w Polsce jest fakt, iż w naszym kraju akcja jest dobrowolna, w niektórych krajach Unii Europejskiej jej przeprowadzenie jest warunkiem koniecznym zaliczenia corocznego przeglądu technicznego - wyjaśnia Tomasz Tonder.
Każdy, kto zakupił używany samochód z silnikiem EA189 może sprawdzić, czy auto podlega akcji serwisowej na stronach internetowych marek należących do grupy Volkswagen lub u dowolnego dealera.