Afera z zaniżonymi wycenami ubezpieczeń. Dlaczego tak się dzieje?
Pocisk i pancerz... Real Madryt i FC Barcelona... Narciarze i snowboardziści... Motocykliści i kierowcy samochodów... Ubezpieczyciele i ubezpieczeni. Świat jest pełen antagonizmów. Skupmy się przez chwilę na ostatnim z wymienionych.
Dlaczego w jego przypadku mówimy o przeciwieństwie? Ano dlatego, że mamy tu do czynienia z klasycznym konfliktem interesów. Owszem, do momentu złożenia podpisu na dokumentach i opłaceniu polisy, ubezpieczany jest dla ubezpieczającego największym skarbem, któremu ów dobrodziej chce przychylić nieba i obiecuje złote góry. Potem bywa już często tylko gorzej, a zupełnie źle, gdy zdarza się nieszczęście i przychodzi do wypłaty odszkodowania. Po wpisaniu do wyszukiwarki internetowej hasła "szkody samochód zaniżone wyceny" pojawia się kilkadziesiąt tysięcy odnośników, z których wiele prowadzi do opisów sporów między firmami ubezpieczeniowymi, a ich klientami. Jedną z takich spraw przedstawiła nam p. Małgorzata:
"29 kwietnia w bok naszego Citroena z podporządkowanej wyjechała pani Hyundaiem. Ponieważ nie miała dokumentów ani polisy na miejsce została wezwana policja. Pani dostała mandat, my notatkę i zgłosiliśmy to do Hestii.
Tam najpierw pani zgodziła się na mobilnego likwidatora, ale za chwilę przyszedł mail, w którym pan opiekun, z góry zakładając, że szkoda jest niewielka, stwierdził, że likwidator jest zbędny, wystarczą zdjęcia. Mimo moich próśb, upierał się, że w czasach pandemii on rzeczoznawcy nie wyśle.
Wysłałam zdjęcia, na których nawet ja, kompletny laik, widziałam spore uszkodzenia błotnika oraz drzwi, nie wspominając o mniejszych elementach. Kosztorys przyszedł w ciągu 24 h (...).
Odpisałam, że się z nim nie zgadzam i zabieram auto do Inter Auto na Zakopiańskiej (tam już kiedyś naprawiałam auto, ale we współpracy z PZU i wszystko było ok). Pan rzeczoznawca po krótkim opisie sytuacji spytał mnie czy Hestia zaproponowała 1800 zł. Byłam zdziwiona, że to zgadł, a on się tylko zaśmiał, że ma 40 lat doświadczenia i wie, ile ta firma proponuje na wstępie... Ostatecznie wycena Inter Auta to 12 400 zł (...)".
Potem następuje opis kolejnych perypetii z ubezpieczycielem, obfitej korespondencji i bezowocnych rozmów. Są też dwa załączniki. Jeden to kosztorys, przysłany klientce przez Hestię - "Kalkulacja naprawy nr (...). Informacja dla Właściciela Pojazdu" (właśnie tak, dużymi literami, wyrażającymi szacunek nie tylko dla klienta, ale także jego... samochodu). Siedmiostronicowy dokument zawiera mnóstwo tajemniczych sformułowań, jak: "baza czasowa", "prace naprawcze pojedyncze scalone", "stała materiałowa eliminowane", "współczynnik odchylenia". Mniejsza o to. Najważniejsze, że oszacowany przez ubezpieczyciela końcowy, całkowity koszt naprawy opiewał na dokładnie 1892,92 zł.
Drugi załącznik zawiera kalkulację dokonaną przez ASO. Opiewa ona na, uwaga, 12 400,80 zł. Kwotę ponadsześciokrotnie większą! Skąd tak ogromna różnica? Przyczyn, jak wynika z naszej pobieżnej analizy, jest kilka: dużo wyższa cena roboczogodziny (Hestia: 54,50 zł, Inter-Auto: 130 zł), inaczej obliczonej czasochłonności poszczególnych czynności i większego zakresu naprawy.
"Dlaczego firmy ubezpieczeniowe mogą robić ludzi w konia aż tak bezkarnie? Jaki procent [klientów] zgadza się z taką pierwszą wyceną i potem jeszcze musi dopłacać za naprawę lub ma ją zrobioną byle jak?" - pyta na zakończenie p. Małgorzata.
My na naszym fejsbukowym profilu też zadaliśmy pytanie: czy to normalne, że dokonane przez ubezpieczyciela i ASO wyceny naprawy szkody komunikacyjnej są aż tak rażące? Komentarze dowodzą, że przypadek p. Małgorzaty absolutnie nie jest odosobniony.
Wiele osób ma podobne doświadczenia. Niektórzy internauci, prawdopodobnie zawodowo związani z omawianym problemem, zwracają uwagę na przyczyny obiektywne takiego stanu rzeczy, na przykład niespójność cen w bazach danych, służących do obliczania kosztów napraw. Inni wskazują na taktykę działań ubezpieczycieli. "Typowe przeciąganie liny: naprawa 10 000 zł, to my damy 1000 zł (idiota lub desperat weźmie), nie pasuje to udowodnij opinią, no dobra damy 4000 zł (niektórzy biorą), nie pasuje do sądu idź, przedsądowe wezwanie - to my damy 8000 zł (niektórzy biorą), sprawa w sądzie, wygrana poszkodowanego (...):10 000 zł + koszty sądowe wypłacone, ale do tego etapu dochodzi niewielu więc zysk firmy wysoki."
Większość komentujących zdaje się jednak godzić z taką sytuacją, wedle starej maksymy, że "chłop był bity, jest bity i będzie bity". Czy naprawdę musi to jednak dotyczyć również właścicieli samochodów i ich kontaktów z ubezpieczycielami?