A ty wozisz swoim autem powietrze?

​Jedni mają lepsze samochody, inni gorsze. Jedni nowsze, inni starsze. Jedni większe, inni mniejsze. Jedni jeżdżą lepiej, inni czują się za kierownicą niepewnie. Setki modeli aut, miliony kierowców.

article cover
Jacek JureckiINTERIA.PL

Mimo tak ogromnego zróżnicowania, w ruchu drogowym obowiązują zasady demokracji. Wszyscy jego uczestnicy - wyjąwszy uprzywilejowane pojazdy niektórych służb, a i to nie zawsze - muszą stosować się do tych samych przepisów.

Wszelkie próby naruszania owych reguł gry wywołują gorące protesty, co widać choćby po gromach, sypiących się na głowy parlamentarzystów, którzy zasłaniają się immunitetem, by nie płacić mandatów za popełnione za kółkiem wykroczenia. Ogółowi zmotoryzowanych nie podobało się również wydzielanie na wielopasmowych ulicach dużych polskich miast tzw. buspasów, przeznaczonych dla pojazdów komunikacji miejskiej, co można było jeszcze jakoś zrozumieć i przełknąć, ale także dla taksówek, co już budziło sprzeciw.

Stojąc w korku i obserwując sąsiedni pustawy buspas, po którym przemykają taryfiarze i elektryki, pomyślmy, że mogłoby być jeszcze gorzej. Już wiele lat temu na zatłoczonych arteriach w Stanach Zjednoczonych wyodrębniono pasy dostępne wyłącznie dla pojazdów, w których jadą co najmniej dwie osoby (w niektórych przypadkach limit "zaludnienia aut" jest wyższy). Władze starają się w ten sposób zniechęcić obywateli do samotnych podróży samochodami. Co ciekawe, pomysł ten narodził się w okresie II wojny światowej i miał na celu oszczędzanie paliwa, niezbędnego armii. "Jadąc sam, jedziesz z Hitlerem" - głosiło hasło na rozpowszechnianych wówczas plakatach, a towarzyszył mu sugestywny rysunek...

Dziś idei tzw. carsharing przyświeca przede wszystkim chęć odciążenia amerykańskich dróg oraz zmniejszenia emisji szkodliwych substancji do atmosfery.  Oczywiście nie brakuje cwaniaków, którzy próbują ominąć narzucane im ograniczenia. Niektórzy oszukują śledzący ruch na autostradach monitoring, sadzając jako pasażerów... manekiny. Ostatnio światowe media obiegła informacja o pewnym dżentelmenie zatrzymanym za zbyt szybką jazdę w okolicach Seattle. Jakież było zdziwienie policjantów, gdy okazało się, że jego towarzyszem podróży jest... ludzki (aczkolwiek plastikowy) szkielet, ubrany w białą bluzę z kapturem. Sprytny kierowca zapłacił 330 dolarów mandatu za zbyt szybką jazdę i dodatkowo 124 dolary kary za bezprawne korzystanie z pasa carsharing.

Współdzielenie pojazdów zyskuje coraz większą popularność w krajach Europy Zachodniej, chociaż przybiera tam inne formy niż w USA. Przybywa firm, użyczających samochodów wszystkim, którzy wcześniej zarejestrują się na specjalnej stronie internetowej i uiszczą niewielki, miesięczny abonament. Gdy chcą skorzystać z samochodu, zgłaszają się po prostu na parking, biorą kluczyki do dostępnego akurat auta i jadą. Nie muszą się martwić o koszty ubezpieczenia, przeglądów, napraw itp. Płacą jedynie - oprócz wspomnianego ryczałtu za członkostwo w klubie carsharing - za paliwo i przejechane kilometry. Takie rozwiązanie jest ponoć bardzo opłacalne dla osób, które nie potrzebują samochodu na co dzień, przejeżdżając rocznie mniej niż 10 tys. kilometrów.

Carsharing może polegać również na poszukiwaniu - przez Internet - osób, które zechcą współużytkować nasz prywatny samochód, uczestnicząc w kosztach jego utrzymania.

W Polsce ta idea jakoś nie zyskuje uznania. A przecież w czasach błyskawicznie rosnących cenach paliwa byłaby idealnym rozwiązaniem na przykład przy wspólnych, sąsiedzkich, dojazdach do pracy. Dziś jedziemy moim autem, jutro twoim... To się opłaca nawet wówczas, gdy musimy nadłożyć nieco drogi. Niestety, wnętrza samochodów tkwiących w porannych korkach na ulicach polskich miast bardzo, bardzo często kryją jedynie kierowcę...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas