200 zł za janosikowanie na drodze. Policja nie ma litości
Gliwicka policja udostępniła materiał, na którym utrwalono interwencję polegającą na ukaraniu kierującej za nieprawidłowe korzystanie ze świateł drogowych. Ale z wideo wynika, że chodziło o coś zupełnie innego – kobieta zrobiła za darmo coś, na czym inni zarabiają. Z poparciem policji.
Z czasów słusznie minionych zostało nam wewnętrzne przekonanie, że władza to zło i ciemiężca, więc trzeba robić wszystko, by się spod niej wyswobodzić i robić jej na złość. A jak się uda wykiwać władzę - to tylko bić brawo. I tak do dziś część kierowców "kiwa władzę" ostrzegając mruganiem światłami o stojącym przy drodze patrolu drogówki. Po co ma władza zarabiać na biednych kierowcach - my kierowcy musimy się wspierać, jak karpacki Janosik, który grabił bogatych, ale wspierał biednych.
Żeby było jasne - nie mam wątpliwości, że ostrzeganie innych uczestników ruchu drogowego to zły pomysł. Nigdy nie wiesz, kogo ostrzegasz. Może pijanego, albo prowadzącego pod wpływem narkotyków, może jadącego bez uprawnień, albo kradzionym samochodem. Albo złodzieja wiozącego kradziony towar. Albo pirata drogowego, który przepisy i znaki uważa co najwyżej za sugestie, ale dzięki temu, że mu mrugniesz, nie będzie musiał zapłacić mandatu za przekroczenie prędkości w mijanej wiosce.
Trzeba jednak zaznaczyć, że samo ostrzeganie jako takie nie jest zabronione przez żaden przepis i nie można za to nikogo ukarać. Mandat w sytuacji jak ta z poniższego filmu wystawiany jest na podstawie art. 51 Prawa o ruchu drogowym - to kara za nieprawidłowe korzystanie ze świateł. W warunkach normalnej przejrzystości powietrza od świtu do zmierzchu należy korzystać ze świateł mijania lub do jazdy dziennej, ale z drogowych - w żadnym wypadku. I za to jest kara, a nie za ostrzeganie przed policją.
Ale posłuchajmy, co policjant uważa za przewinienie:
Ani słowa o zagrożeniu wynikającym z korzystania ze świateł drogowych w warunkach normalnej przejrzystości powietrza. Jest za to wykład o ostrzeganiu piratów drogowych i pijaków. Temu poświęcony jest też cały komunikat na stronie gliwickiej policji i de facto za to kierująca została ukarana mandatem w wysokości 200 zł i 4 punktami karnymi.
I nie miałbym nawet do tego pretensji, gdyby nie fakt, że z jednej strony policja karze kierowców mandatami za to samo, co od lat legitymizuje w kampaniach społecznych. Biuro Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji wspiera kampanie edukacyjne organizowane przez właściciela aplikacji Yanosik. "Zapnij pasy - poczuj uścisk bezpieczeństwa", "Twoje światła - nasze bezpieczeństwo", "Łapki na kierownicę", "Myśl trzeźwo", albo tegoroczna "Zwolnij - niebezpieczny punkt!" - każda akcja ma inny cel i ma zwrócić uwagę na inne zagrożenie w ruchu drogowym. Wydaje mi się jednak, że to tak jak w przypadku karania za ostrzeganie korzystając z przepisu o światłach - tak naprawdę chodzi o coś zupełnie innego, niż na pierwszy rzut oka. W tym przypadku - o promowanie przez policję rozwiązania pomagającego w unikaniu kontroli drogowej, pod płaszczykiem zwracania uwagi na niebezpieczne zachowania za kierownicą.
Wystarczy spojrzeć na opisy produktów Yanosika:
"Yanosik RS ostrzeże Cię o sytuacji na trasie, byś dojechał do celu bezpiecznie i bez mandatów."
"Dzięki niemu dowiesz się, gdzie na trasie jest wypadek lub kontrola policji."
Rzut oka na ekran aplikacji w sekcji "zgłoś" zdradza, do czego ona została stworzona:
Na 6 pierwszych pól, 4 odpowiadają za unikanie kontroli służb:
- kontrola
- nieoznakowani
- fotoradar
- inspekcja
Jest jeszcze "zagrożenie" i "SOS", ale ewidentnie widać, że akcent przesunięty jest na coś innego. I oczywiście, jak wspomniałem wyżej, ostrzeganie przed policją nie jest w Polsce zabronione, więc nie można mieć pretensji, że ktoś wykorzystuje tę możliwość i zrobił z tego dochodowy biznes.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że promowanie tego rozwiązania przez policję, przy jednoczesnym karaniu kierowców mandatami za to, że robią to samo światłami, nie zarabiając na reklamach i nie pobierając abonamentu, co najmniej ociera się o hipokryzję.
W tym roku policja wspiera akcję "Zwolnij - niebezpieczny punkt!", w ramach której, jak czytamy w komunikacie Yanosika, użytkownicy aplikacji są "informowani o niebezpiecznych punktach, takich jak przejścia dla pieszych, czy newralgiczne odcinki dróg, w których należy dodatkowo zmniejszyć prędkość i zachować ostrożność". A przecież przed takimi miejscami zwykle stoją znaki drogowe, wystarczy zwracać na nie uwagę. Za to w kolejnej części komunikatu o akcji, Yanosik obszernie informuje o wysokości mandatów za przekraczanie prędkości. To już wiadomo, co to znaczy niebezpieczny punkt.
Z jednej strony mamy więc pełne poparcie policji dla korzystania w czasie jazdy z aplikacji w telefonie pozwalającej na ostrzeganie przed patrolami, a z drugiej - karanie kierowców mandatem za robienie tego samego przy użyciu świateł. Gdzie logika?