Syrenką na weekend...

Wraz z tak długim "weekendem" jak ten obecny i bliskimi już wakacjami wracają wspomnienia dawnych wojaży. Jest rok 1980 albo '81. Kupioną właśnie - na giełdzie, ale "fabrycznie" nową - syreną, jedziemy do Austrii. Gospodarz domu, w którym mamy się zatrzymać, pozwala uprzejmie zaparkować na wyłożonym czyściutką kostką podjeździe, o ile z samochodu nie cieknie olej. Olej? Z nowego auta? Śmiechu warte. Na wszelki wypadek zaglądamy jednak pod spód naszej "syrenki", a tu: kap, kap, kap... Co za wstyd.

Wraz z tak długim "weekendem" jak ten obecny i bliskimi już wakacjami wracają wspomnienia dawnych wojaży. Jest rok 1980 albo '81. Kupioną właśnie - na giełdzie, ale "fabrycznie" nową - syreną, jedziemy do Austrii. Gospodarz domu, w którym mamy się zatrzymać, pozwala uprzejmie zaparkować na wyłożonym czyściutką kostką podjeździe, o ile z samochodu nie cieknie olej. Olej? Z nowego auta? Śmiechu warte. Na wszelki wypadek zaglądamy jednak pod spód naszej "syrenki", a tu: kap, kap, kap... Co za wstyd.

Później są rozmowy z krajowcami, którzy chwalą świetnie trzymający się - jak na tak stare auto - lakier i z uznaniem kiwają głowami słysząc, iż syrena to prawie ręczna robota. Do dzisiaj też nie może zapewne ochłonąć ze zdumienia pracownik położonej z dala od głównych szlaków stacji benzynowej, który już miał wlewać paliwo do baku dziwnego pojazdu z symbolem 105 L, ale został powstrzymany stanowczym ruchem ręki: najpierw olej.

- Diesel? - zapytał z niedowierzaniem, a potem z niepokojem obserwował kierowcę, który precyzyjnie odmierzał "mixol" z butelki.

Reklama

Po kilku latach następna podróż. Fiatem 126p na sam południowy kraniec Peloponezu. "Maluch" spisywał się dzielnie aż do chwili, gdy na górskich, krętych drogach wysiadły hamulce. Na szczęście przejeżdżający tędy przypadkowo rodak miał w bagażniku zapasik 15 cylinderków hamulcowych (podobno szły jak woda w Bułgarii) i sprzedał jedną sztukę za 3 dolary...

Współcześni młodzi Polacy słuchają podobnych opowieści z niedowierzaniem, tak samo jak wspomnień rodziców o skarpetkach na kartki i makulaturze wymienianej na papier toaletowy. Na szczęście minęły czasy, gdy wyjeżdżając samochodem za granicę kompletowało się narzędzia i części zamienne, gromadziło zapas benzyny, kupowało talony na paliwo obowiązkowe w innych "demoludach", zaopatrywało się w międzynarodowe książeczki pomocy drogowej itp. Ogrom przygotowań organizacyjnych. Dziś największym problemem i tematem dyskusji są ceny zielonej karty. Wszystkim zmotoryzowanym, wyruszającym na weekendowe i urlopowe szlaki, życzymy szerokiej drogi!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: olej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy