Stare auta? Nie tylko dla snobów!
Samochodowi kolekcjonerzy przez duże "K" niechętnie zaglądają na organizowane przez lokalne automobilkluby zloty pojazdów zabytkowych.
Złote rolexy i wysadzane drogocennymi kamieniami spinki do mankietów na nikim nie robią tutaj wrażenia.
Co więcej, organizatorzy nie zapewniają żadnych barierek i sznurów oddzielających wychuchane pojazdy od natrętnego plebsu, więc każdy rozbrykany dzieciak może bezkarnie podejść do naszego samochodu i ubabrać wypolerowany za grube tysiące lakier tłustymi odciskami palców. Zgroza...
Brak kolekcjonerskiej "elity" ma jednak swoje dobre strony - na lokalnych imprezach trudno o nienagannie zaczesanych, podstarzałych playboyów zanudzających publiczność przechwałkami o tym, ile kosztowały oryginalne spinki do tapicerki, chromowane listwy czy robiona na zamówienie gałka zmiany biegów.
Zamiast nich spotkamy tu jednak ludzi, dla których motoryzacja jest całym życiem. Przesiąkniętych zapachem oleju i benzyny pasjonatów, którzy nie boją się upaprać smarem, cortaninem czy lakierem, i którzy przed posiłkami - zamiast mydła - używają do rąk pasty BHP... To właśnie oni i ich pojazdy zapewniają specyficzny klimat, dzięki któremu - możecie nam wierzyć - każdy fan motoryzacji poczuje się jak w raju.
Jeden z tego typu lokalnych zlotów odbył się w minioną sobotę w dolnośląskich Polkowicach. Na zorganizowanej przez Automobilklub Legnicki imprezie nie mogło zabraknąć reportera INTERIA.PL
Prawdziwe perełki
Mimo lokalnej rangi, na starcie stawiły się aż 63. załogi. Najliczniej reprezentowanymi markami były: Citroen, Mercedes i Volkswagen.
Fani francuskich pojazdów podziwiać mogli m.in. pięknie utrzymane citroeny: DS (pierwsze auto z hydropneumatycznym zawieszeniem), "gangsterski" 11 CV (należący niegdyś do Edite Piaf) czy kultową "kaczkę" 2CV. Sporą sensację budziła również simca bagheera - chyba jedyne na świecie sportowe coupe z trzema fotelami z przodu.
Silną grupę stanowili fani Mercedesa. Oprócz sportowego SL z lat siedemdziesiątych, były też pięknie zachowane i odrestaurowane W115, W123 (właściciel przyjechał na zlot aż z Ukrainy!) czy wzbudzający ogromne zainteresowanie model 300 SEL typoszeregu W108.
Liczną reprezentację maił również Volkswagen. Poza kilkoma "garbusami" uwagę przyciągały dwa "buliki", czyli zbudowane w oparciu o "chrabąszcze" osobowe busy z lat sześćdziesiątych.
Eko Motor Show w Polkowicach
Fot: Paweł Rygas
Fani samochodów z Wielkiej Brytanii podziwiać mogli m.in. triumphy - model renown z lat czterdziestych oraz sportowego spitfire z lat siedemdziesiątych.
Na imprezie nie mogło również zabraknąć czegoś dla miłośników rodzimej motoryzacji. W oczy rzucała się gruntownie odnowiona i nieco stuningowana syrena bosto, uwagę przykuwały też wyprodukowane w latach siedemdziesiątych "małe fiaty" 126p - jeden z nich - na tylnych siedzeniach wciąż miał jeszcze fabryczną, zabezpieczającą folię!
Nasza załoga w składzie Paweł Rygas i Mariusz Młyńczak wybrała się do Polkowic wyprodukowanym w 1976 roku polskim fiatem 125 z silnikiem 1300 cm3. Auto, którego odbudową zajmujemy się w wolnych chwilach od niemal czterech lat, przyciągało uwagę zwłaszcza starszej publiczności. Wzrok przykuwał również inny - należący do Piotra Porady z Legnicy - "kanciak", którego właściciel, na wzór panującej w latach dziewięćdziesiątych mody, wyposażył w alufelgi i podwójny komplet halogenów. Jeszcze 15-lat temu, tak przygotowana "fura" gwarantowała poklask pod każdą dyskoteką w kraju!
Ogromne brawa otrzymała też para młodych cyklistów z Wrocławia, która - w strojach z epoki - przyjechała na zlot rowerami mającymi na karku po osiemdziesiąt lat!
Elektryczny w pół godziny? Dlaczego nie!
Ponieważ zlot pojazdów zabytkowych był częścią organizowanego w Polkowicach Forum Ekoenergetycznego, oprócz licznych konkursów dla załóg, gwoździem programy był pokaz transformacji samochodu spalinowego na napęd elektryczny.
Pod czujnym okiem Jerzego Janickiego - prezesa Automobilklubu Legnickiego - grupa harcerzy starała się uporać z tym zadaniem w piętnaście minut. Początkowo wydawało się, że wszystko idzie w jak najlepszym kierunku, ale po zakończeniu operacji wyposażony w elektryczny motor, przeszło 30-letni, trabant nie chciał ruszyć z miejsca. Po szybkiej diagnozie okazało się, że awarii uległ najnowszy element zamontowany w samochodzie, czyli główny wyłącznik prądowy. Ehh, ta współczesna elektryka...
Gdy ekipie młodych mechaników udało uporać się z tą usterką, marudny trabant po raz kolejny odmówił posłuszeństwa. Ruszając, podekscytowany kierowca zapomniał zwolnić hamulec ręczny, przez co dysponujący dużym momentem obrotowym motor elektryczny uszkodził mocowanie specjalnej zębatki założonej na wałek sprzęgowy. Harcerze i tym razem nie dali jednak za wygraną i po kolejnych kilku minutach "walki", ku uciesze licznie zgromadzonej publiczności, auto odjechało z miejsca prezentacji o własnych siłach.
Z dziennikarskiego obowiązku wypada dodać, że prezentowany w Polkowicach trabant napędzany jest elektrycznym motorem o mocy 9 kW, który zapewnia mu maksymalną prędkość podróżną w okolicach 80 km/h. Komplet ośmiu akumulatorów żelowych o pojemności 84 Ah każdy, gwarantuje maksymalny zasięg wynoszący około 60 km.
Nie dla snobów
Wielu kolekcjonerów nie zdecydowałoby się wystawić swoich pojazdów na imprezie, gdzie obok wychuchanego, sześćdziesięcioletniego triumpha renown czy citroena 11 CV zobaczyć można uzbrojonego w podwójne halogeny i wypucowane alusy "dużego fiata" czy wyposażonego w dwulitrowy, 150-konny silnik volkswagena garbusa. Taką postawę, oczywiście, można zrozumieć - ludziom dysponującym dużymi zasobami gotówki zależy na utrzymaniu ich pojazdów w nienagannym, fabrycznym stanie.
Problem w tym, że robienie ze zlotów aut zabytkowych imprez zarezerwowanych dla finansowej elity (wpisowe od załogi nierzadko sięga na takich imprezach nawet 3 tys. zł!) raczej nie służy motoryzacji. Skoro na start nie mogą sobie pozwolić młodzi ludzie, którzy nadrabiają dziury w budżecie jedynie własną pomysłowością, istnieje uzasadniona obawa, że pewnego dnia, wraz z właścicielami, idea tego typu imprez wymrze śmiercią naturalną...
Dlatego właśnie, tak ważne z punktu widzenia przyszłości, są "kameralne" lokalne zloty, jak chociażby ten, którego uczestnikami byliśmy w dolnośląskich Polkowicach. Zloty, na które żaden uczestnik nie wysyła swojego auta na lawecie i, na których nikt nie wstydzi przyznać się przed publicznością, że remont blacharki odłożył na przyszły rok, bo w tym - po prostu - nie starczyło mu pieniędzy...