Znaleziono sposób na korki w mieście?

​Komendant straży miejskiej w Neapolu zwrócił się do władz z prośbą o wyłączenie sygnalizacji świetlnej na dwóch ruchliwych placach w rejonie dworca głównego. Sam przekonał się, że gdy światła nie działają, korki znikają, a kierowcy świetnie dają sobie radę.

Włoskie media poinformowały, że komendant straży Alfredo Marraffino był świadkiem awarii sygnalizacji w rejonie stacji kolejowej. Zauważył, że największe korki, do jakich tam zwykle dochodzi, zniknęły wtedy w krótkim czasie, a wszystkie samochody poruszały się płynnie.

Dlatego szef straży wystosował oficjalne pismo do zarządu miasta z wnioskiem o wyłączanie sygnalizacji na piazza Garibaldi i piazza Principe Umberto w godzinach od 7.00 do 19.00, a więc wtedy, gdy ruch jest tam największy.

Jak podsumował dziennik "Corriere della Sera", dowodzi to tego, że na zatłoczonych skrzyżowaniach zielone światło wywołuje niekiedy zamieszanie, a czerwone traktowane jest często jako "sugestia". 

Reklama

- W rezultacie samochody blokują się nawzajem, a ich kierowcy kłócą się o pierwszeństwo. Gdy światła nie zmieniają się i cały czas świeci się żółte, kierowcy zachowują się bardziej odpowiedzialnie - stwierdził komentator gazety.

Wniosek komendanta o eksperymentalne wyłączenie sygnalizacji został od razu zaakceptowany i czeka na formalną decyzję.

Kapitan Marraffino przyznał w wywiadzie, że jest zaskoczony rozgłosem, jaki nadano jego inicjatywie.

- To w gruncie rzeczy kwestia zdrowego rozsądku - stwierdził.

Jak podkreślił, "kiedy mówi się o ruchu ulicznym potrzebne jest doświadczenie, praktyczne podejście, odpowiednia strategia i zdolność obserwacji tego, co dzieje się na drodze".

Podobne obserwacje można poczynić w Polsce. Np. w Krakowie kilka lat temu wyłączono światła na skrzyżowaniu koło Poczty Głównej i korki zniknęły. Ostatnio wyłączono również światła na jednym ze skrzyżowań tuż koło Wawelu. Tu jednak włodarzom chodziło o wyrugowanie z dróg samochodów, wobec czego zlikwidowali lewoskręt i prawo do jazdy na wprost. Korki oczywiście wzrosły.

To rzeczywiście jest kwestia zdrowego rozsądku.

PAP/INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy