Zapłać za parkowanie i mandat
Jak wiadomo wpływy z mandatów to jedne z podstawowych źródeł dochodów wielu gmin.
Trudno jednak posądzać większość urzędników o chęć zysków, prawda jest przecież taka, że gdyby kierowcy podchodzili do przepisów z należnym im szacunkiem nie narażaliby się na przykre finansowe konsekwencje.
Są jednak w Polsce miejscowości, w których działań (lub ich braku) urzędników nie sposób nazwać inaczej, jak czystą głupotą...
Jednym z takich miejsc jest Szczecin, gdzie pomysłowość ludzi odpowiedzialnych za oznakowanie przechodzi wszelkie pojęcie. Wydaje się, że twórcy oznakowania części parkingów w tym mieście zafascynowali się działalnością UB i prowadzonego do niedawna przez Mariusza K. CBA. Idea przyświecająca rozstawieniu znaków wpisuje się bowiem w hasło "pokażcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie".
Na trop absurdu wpadła pewna firma z Poznania, którą szczeciński magistrat wynajął do skontrolowania działania stref płatnego parkowania w mieście. Okazało się, że ustawione tam znaki zakazu wzajemnie wykluczają się z oznakowaniem miejsc parkingowych. Oznacza to, że kierowca, który zaparkuje swoje auto w miejscu oznaczonym jako parking i zapłaci za bilet, narażony jest na mandat. Za co? Za złamanie zakazu parkowania, który umieszczony jest tuż obok tablicy informującej o strefie parkowania płatnego.
Za złamanie zakazu na kierowcę można nałożyć mandat w wysokości od 50 do nawet 500 zł. Pomysł genialny, bowiem zarówno wpływy ze sprzedaży biletów parkingowych, jak i mandatów wystawianych przez policję i straż miejską zasilają w końcu budżet miasta.
Kto jest winny całemu zamieszaniu? Miejscy urzędnicy twierdzą, że za oznakowanie odpowiada Zarząd Dróg i Transportu Miejskiego. Pracownicy ZDiTM oponują jednak, że ustawiają znaki tak, jak życzą sobie tego przedstawiciele miasta. "Spychologia stosowana" trwa więc w najlepsze, a kierowcy nie mogą się nawet złapać za głowę. W obawie, by w tym czasie za ich portfel nie złapał się jakiś urzędnik...