Szef stylistów FCA bohaterem! Uratował życie

Do miana bohatera urósł za oceanem szef stylistów Fiat Chrysler Automobiles. Ralph Gilles, który w niedziele rano był świadkiem wypadku, nie tylko pomógł poszkodowanym, ale też walnie przyczynił się do poprawy wizerunku... Jeepa.

Wypadek miał miejsce w niedzielę nad ranem nieopodal Detroit. Gilles, który wraz z żoną wracał z nocnego eventu, był świadkiem czołowego zderzenia. Ford Edge zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się czołowo z Fordem Fiestą. W chwilę po zderzeniu we wrak Fiesty uderzył jeszcze Buick LeSabre.

Chociaż na drodze panowały trudne warunki (śnieg i oblodzona nawierzchnia) przyczyną wypadku był najprawdopodobniej alkohol. Prowadzący Forda Edge 36-latek przyznał, że usiadł za kierownicą po spożyciu alkoholu.

Reklama

W wyniku zdarzenia, ciężko ranna została 57-letnia pasażerka Fiesty, która zmarła po przewiezieniu do szpitala. Ofiar mogło być jednak więcej, gdyby nie trzeźwa reakcja pracownika FCA, który użył swojego Jeepa Wranglera w roli... spychacza.

Wkrótce po zderzeniu samochód sprawcy wypadku, który odniósł tylko niewielkie obrażenia i samodzielnie opuścił pojazd, stanął w płomieniach. Ogień szybko zaczął zbliżać się do Fiesty, w której wraku - oprócz kobiety - zakleszczony był jej 60-letni mąż, który siedział za kierownicą.

Gilles i sprawca wypadku próbowali wyciągnąć z pasażerów z wraku. Niestety, w wyniku dwóch uderzeń nadwozie zostało tak poważnie zdeformowane, że nie można było otworzyć żadnych drzwi.

Widząc rozgrywający się dramat, Gilles nie wahał się ani chwili. Wsiadł za kierownicę swojego Jeepa Wranglera, włączył napęd na obie osie i staranował palącego się Forda Edge, spechając go na bezpieczną odległość od pozostałych pojazdów. Dzięki temu udało się uniknąć zapalenia Fiesty. Wkrótce potem na miejscu zjawiła się straż pożarna (wezwana przez żonę Gillesa), która - przy użyciu ciężkiego sprzętu - uwolniła pasażerów, a także ugasiła ogień.

Dowódca strażaków nie krył uznania dla zachowania właściciela Jeepa. Sam Gilles nie czuje się bohaterem. Wyraził jedynie radość z faktu, ze akurat tego wieczoru wybrali się z żoną na imprezę Jeepem. "Gdybym jechał moim Dodgem Challengerem nie udałoby by mi się tego dokonać "- tłumaczy. Złożył też wyrazy współczucia rodzinie 56-latki, której - mimo wysiłków lekarzy - nie udało się uratować.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy