Limuzyny dla urzędników. Dopłacisz do nich 110 tys. zł!
Jak wiadomo, dzięki licznym osiągnięciom bezpośrednio poprawiającym jakość naszego życia, władza cieszy się w Polsce dużym szacunkiem.
Wszyscy zgodzą się chyba z faktem, że cechujące nasz naród inteligencja, pomysłowość i zdolność do radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach, zawdzięczamy wyłącznie wysokim kwalifikacjom naszych polityków.
Dzięki ich słusznej, powielanej przez lata linii, już od dzieciństwa każdy z nas uczony jest, że w życiu nie ma nic za darmo, liczne kontakty z urzędami skarbowymi i ZUS-em szybko wyczulają nas na wszelkiego rodzaju naciągaczy i oszustów.
Logicznym jest więc, że - w uznaniu zasług dla budowania osobistego dobrobytu każdego z obywateli - przedstawiciele władzy podróżować powinni w możliwie najbardziej komfortowych i bezpiecznych warunkach. Gdyby - nie daj Boże - w wyniku jakiegoś wypadku drogowego, któryś z ministerialnych urzędników, przez jakiś czas nie mógł wykonywać obowiązków służbowych, w kraju zapanowałby przecież chaos.
By zapobiec temu koszmarnemu scenariuszowi Ministerstwo Środowiska postanowiło właśnie poszerzyć flotę swoich służbowych pojazdów o 8 nowych samochodów. Na szczęście nie będą to uwłaczające godności elity narodu skody superb, ople insignie czy volkswageny passaty.
Urzędnicy zdecydowali się na nieco droższe, acz zdecydowanie bardziej komfortowe mercedesy klasy E. Nie ma w tym, rzecz jasna, nic nadzwyczajnego - dzięki decyzjom władz ministerstwa, my - szeregowi obywatele - powinniśmy być dumni, że zaledwie w dwie dekady po upadku komunizmu, naszych urzędników stać na użytkowanie tak luksusowych aut. Na arenie międzynarodowej na pewno dodaje to nam prestiżu.
Warto wiedzieć, że wybór nowych pojazdów dla urzędników był niezwykle pilną sprawą. Jak podała rzeczniczka Ministerstwa Środowiska - Magdalena Sikorska - "przedstawiciele resortu do tej pory jeździć musieli starymi, często ponad dziesięcioletnimi samochodami, co poważnie groziło wypadkami". Biorąc pod uwagę fakt, że średni wiek auta w Polsce oscyluje w okolicach 14 lat, zminimalizowanie ryzyka wypadku przez odmłodzenie floty ministerialnych pojazdów faktycznie wydaje się jedynym rozsądnym pomysłem...
Na wybór mercedesów wpływ miało również niezwykle ważne, zwłaszcza dla Ministerstwa Środowiska, wyposażenie aut w - jak powiedziała rzeczniczka: "urządzenia, dzięki którym emitują one mało spalin" (czyżby auta wyposażono nawet w katalizatory lub filtry cząstek stałych...?).
Zapytacie, ile to wszystko kosztowało?
Znając obowiązujące przy zamówieniach publicznych zwyczaje, trzeba przyznać, że koszty operacji nie są wygórowane. Za długoterminowy leasing (na okres 4 lat!) ośmiu mercedesów ministerstwo zapłaci jedynie 1,7 mln złotych. Wypada zauważyć, że to tylko o pół miliona złotych więcej, niż rynkowa wartość pojazdów w przypadku ich zakupu. Na starcie, na jednej sztuce podatnik przepłaca więc zaledwie 62 tys. zł.
Co więcej - ponieważ w umowie nie ma słowa o prawie pierwokupu - po czterech latach eksploatacji ministerstwo nie będzie musiało złomować aut, ani nawet rozpisywać drogich przetargów, by pozbyć się zużytych pojazdów. Mercedesy, bez żadnych kosztów, po prostu zwrócone zostaną właścicielowi - a ten, co nietrudno przewidzieć - będzie miał zapewne spory problem z pozbyciem się starych, czteroletnich mercedesów z oryginalnym przebiegiem i pełną historią serwisowania w ASO... (wartość takiego samochodu na rynku wtórnym to około 35 proc. wartości nowego auta). Za kwotę uzyskaną po zbyciu ośmiu "zmęczonych" przez urzędników aut, ich właściciel będzie więc mógł kupić zaledwie trzy nowe mercedesy klasy E...
Sumarycznie, w stosunku do ceny zakupu, do jednego mercedesa podatnik dopłaca więc około 110 tys. zł, czyli - dzieląc to na cztery lata eksploatacji - jedynie 27 tys. zł rocznie.
W porównaniu do tego, ile dopłacamy rocznie do funkcjonowania różnych rządowych kancelarii czy ZUS-u, to marne grosze...