Jak się wyłgać od mycia okien?
Każdy z nas zastanawiał się, jak przed świętami uniknąć mycia okien. Oto kilka podstawowych sposobów, oraz jeden sposób gwarantowany. Sprawdziliśmy to z sąsiadem :-)
Panowie!
Interesuje nas przede wszystkim skuteczność. Wymienione poniżej sposoby na jednoczesne wyreklamowanie się od tradycyjnych przedświątecznych porządków i zachowanie twarzy są skuteczne. Działają jednak tylko w odpowiednich dawkach, to znaczy - umiejętnie dozowane. Żadna partnerka nie uwierzy w notoryczne powtarzanie się tych samych nadzwyczajnych wydarzeń. A przecież tylko takie mogą nas oderwać od współudziału w tych zabiegach ;-).
Wyjście na rower czy na basen, nawet z uzasadnieniem "sama mówiłaś, że utyłem", sprawdza się raczej rzadko. W odpowiedzi zwykle słyszymy coś o odchudzających walorach prac domowych i dostaniemy do wyrzucenia śmieci, potem - w wiadomym celu - dywan i trzepaczkę, a na końcu mopa i ścierę. I tak czy inaczej - kończymy na ruchach okrężnych na szybie, od czasu do czasu słysząc pełne podziwu: "I co, chudniesz?". Umówmy się - nie na takim podziwie nam zależy.
Gwałtowna potrzeba konsultacji z kolegami albo wezwanie szefa też rzadko działają. W tym drugim przypadku ryzykujemy nawet utratę pracy, bo myjąca okna żona gotowa jest powiedzieć, co myśli każdemu, także jemu. Przed rozpowszechnieniem bezprzewodowej łączności telefonicznej nieuchronnej dziś możliwości porozumienia się żony z szefem dawało się jakoś uniknąć. Dziś zostaje nam tylko utrzymywanie, że szef jest głuchoniemy, a gwar za nami to wcale nie pub, ale hałaśliwa demonstracja feministek, do której postanowiliśmy się przyłączyć (możemy za to dostać dodatkowe punkty).
Skuteczny jest tak naprawdę tylko jeden sposób: AKUMULATOR:
W przededniu zaplanowanego mycia okiem zostawiamy w aucie włączone światła. Przypadkiem. Koniecznie musimy o tym pamiętać. Rano to odkrywamy i mówimy smutno: "Kochanie, muszę się tym zająć, bo nie będzie jak jechać na zakupy". Na odpowiedź, że "zakupy już zrobione" jesteśmy przygotowani; robimy smutną minę, wzdychamy i dodajemy: "A jak pojedziemy do Twojej mamy?". Sukces gwarantowany.
Następnie dzwonimy do sąsiada i prosimy o pomoc. On z kolei dzwoni do kuzyna po kable. Idziemy razem do garażu i czekamy na kuzyna z kablami. Czekając brudzimy się dyskretnie smarem. Zdejmujemy klemy, wszechstronnie omawiamy konstrukcję pojazdu, stwierdzamy przy okazji spory ubytek wody destylowanej...
W końcu przyjeżdża kuzyn (a w miarę możliwości sąsiad wybrał takiego, który mieszka najdalej). Podłączamy kable, odpalamy i... informujemy żonę, że musimy teraz pojeździć, żeby naładować akumulator. I jeździmy sobie chwilę. Albo dwie. Przypominamy sobie o wodzie destylowanej, skręcamy żeby ją kupić, uzupełniamy ubytek... I wracamy, zwycięsko ogłaszając - udało się!
Sukces jest pełen. Uratowaliśmy twarz, spędziliśmy czas jak lubimy, porządki zrobione. Na dodatek żona nas kocha, dzieci podziwiają, okna umyte...
P.S. Do sąsiada, Roberta; przed Bożym Narodzeniem rozładował się mój akumulator - dzięki za pomoc, fajnie było. Pamiętaj o światłach przed Wielkanocą. I pozdrów kuzyna!
Tomasz Skory