Bez anioła stróża
Niczym konkretnym nie osłonięci jeżdżą bardzo ostrożnie.
Gdy nałożą kask, ochraniacze kolan, łokci, dłoni - zaczynają często szarżować. Bo i co może im się stać w razie upadku? Mowa o miłośnikach łyżworolek.
Podobnie myślą zmotoryzowani. Strefy kontrolowanego zgniotu, wzmocnienia w drzwiach bocznych, systemy zapobiegające poślizgowi kół, czujniki ostrzegające przed oblodzeniem jezdni, rozliczne poduszki gazowe: przednie, boczne, kurtynowe, chroniące kolana, pasy bezpieczeństwa z napinaczami pirotechnicznymi, aktywne zagłówki, specjalnie skonstruowane fotele, kolumny kierownicze i pedały, zawieszenie pozwalające na szybkie pokonywanie ciasnych zakrętów, wymyślna elektronika, która rozpoznaje jadące z przodu pojazdy, ustala ich prędkość i poprzez automatyczną ingerencję w układ hamulcowy oraz sterowanie silnikiem utrzymuje odpowiednią odległość między samochodem jadącym z tyłu, a pojazdem go poprzedzającym. ABS, ESP, TCS, EBD. Itp. Itd.
Producenci usilnie przekonują, że współczesne samochody zapewniają kierowcom i pasażerom pełne bezpieczeństwo. Przekonują z powodzeniem. Tymczasem z praw fizyki wynika, że od pewnej, zdumiewająco niewielkiej prędkości lub przy innych niesprzyjających okolicznościach nawet najbardziej wyrafinowana technika, najlepsze zabezpieczenia, są całkowicie nieskuteczne. Ulegając magii reklam i pięciu gwiazdek w testach zderzeniowych zapominamy o tym, codziennie ryzykując zdrowiem i życiem. Swoim i najbliższych.
Czy pozbawieni owych airbagów, ABS-ów, rozlicznych elektronicznych aniołów stróżów i pomocników nie bylibyśmy rozważniejsi? Tak jak piloci samolotów pasażerskich, których nieprzypadkowo chyba nie wyposaża się w katapulty i spadochrony...