Uwaga! Polują na naiwnych!
Nawet 20 złotych za każdy kilometr i 50 złotych za trzaśnięcie drzwiami możecie zapłacić za kurs samochodem udającym taksówkę w Warszawie.
Takie pojazdy można spotkać m.in. w centrum Warszawy, w okolicach Dworca Zachodniego, obok lotniska czy w pobliżu Dworca Stadion na Pradze.
Jak się ustrzec horrendalnie wysokiego rachunku? Recepta jest prosta - nie wsiadamy do taksówek, które w jakikolwiek sposób budzą naszą wątpliwość.
Kierowcy w czarnych, luksusowych pojazdach, które z daleka łudząco przypominają taksówkę spokojnie czekają na spieszących się lub roztargnionych klientów. Ktoś, kto wybiega z autobusu lub pociągu i spieszy się np. na ważne spotkanie, zazwyczaj nie patrzy uważnie na samochód ani na cennik. Napis na dachu auta na pierwszy rzut oka kojarzy się z "Taxi", a cennik jest umieszczony w widocznym, acz nietypowym miejscu.
Przyjechałam na miejsce po 11 kilometrach i okazało się, że mam do zapłacenia 230 złotych.
Czasem nieuwaga może bardzo drogo kosztować. Np. za kurs z Dworca Zachodniego do centrum możemy zapłacić nawet... 300 złotych. Dlatego warto dokładnie dopytać się o cenę i słuchać odpowiedzi kierowcy.
- Zaczepiłam pierwszą taksówkę, która stała na postoju przy Dworcu Zachodnim, przy głównym wejściu. Pierwsze, o co zapytałam, to ile kosztuje kilometr. Okazało się, że 'złoty dwadzieścia'. Więc wsiadłam do taksówki. Po czym, jak przyjechałam na miejsce po 11 kilometrach i okazało się, że mam do zapłacenia 230 złotych, pan powiedział, że mówił: 'złotych dwadzieścia' " - opowiada jedna z pasażerek.
Tymczasem jeden z kierowców, zapytany, dlaczego stawka za kilometr jest tak wysoka odpowiada... "Bo ja tak mam."
Warszawski ratusz od 2005 roku nic nie wskórał w tej sprawie w Ministerstwie Infrastruktury. A sam resort nie narzucił podszywającym się pod taksówki samochodom górnej granicy opłaty za kilometr.
Jak dowiedział się w ministerstwie reporter RMF FM, prace nad przepisami trwały od lat. Projekt czeka teraz na pierwsze czytanie w Sejmie.