Uwaga! Kupiłeś auto z Niemiec? Mogą ci je zabrać!

W 2009 roku, gdy branża motoryzacyjna pogłębiała się w kryzysie, w Niemczech wprowadzono program tzw. "premii wrakowych".

Warunkiem otrzymania wsparcia finansowego było zezłomowanie dotychczasowego pojazdu, który w chwili wycofania z ruchu musiał mieć co najmniej 8 lat.

Na rządowym programie Niemcy zyskali podwójnie - uchronili przemysł przed koniecznością masowych zwolnień i odmłodzili swój park samochodowy. Szybko okazało się jednak, że na fali dopłat fortuny zbijają handlarze, którzy wywożą złomowane pojazdy za granicę. W początkowym okresie obowiązywania dopłat, do wniosku o przyznanie gratyfikacji finansowej wystarczyło bowiem załączyć kserokopię dowodu rejestracyjnego...

Reklama

W taki właśnie sposób - z kompletem niezbędnych do rejestracji dokumentów - do Polski czy na Ukrainę trafiły dziesiątki tysięcy pojazdów, które u naszych zachodnich sąsiadów zostały urzędowo zezłomowane. Niemieckie władze szybko zdały sobie sprawę z nowego procederu i - przy przyjmowaniu wniosku o dopłaty - zażądały dołączania oryginału dowodu rejestracyjnego wyrejestrowanego pojazdu. Rozwiązanie zmniejszyło skalę oszustw, ale nie wyeliminowało ich całkowicie. Handlarze w dalszym ciągu wywozili z kraju wyrejestrowane pojazdy, w Polsce rejestrowano je w oparciu o sfałszowane dokumenty...

Teraz okazuje się, że osoby, które kupiły w Polsce "zezłomowane" w Niemczech samochody mogą mieć poważne kłopoty. Na wniosek prokuratury wydziały komunikacji wyrejestrowują właśnie samochody, które w Niemczech przeszły formalną procedurę złomowania, co oznacza, że ich właściciele - mimo że sami padli ofiara oszustwa - tracą możliwość korzystania z pojazdów!

O sprawie poinformowała "Gazeta Wyborcza", której dziennikarze zajęli się pewnym komisem samochodowym z Raciborza. Jego właściciel - na podstawie sfałszowanych dokumentów - sprowadził do Polski kilkaset "zezłomowanych" na terenie Niemiec pojazdów. Samochody oferowane były do sprzedaży z kompletem niemieckich dokumentów - by je zarejestrować wystarczyło zapłacić akcyzę i opłatę recyklingową oraz - z kompletem przetłumaczonych dokumentów - udać się do Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów na przegląd.

Auta szybko znalazły w Polsce nowych właścicieli - którzy, nieświadomi oszustwa, jeździli nimi od 2009 roku. By je kupić wiele osób musiało zaciągnąć kredyty.

Wszystko zmieniło się, gdy komisem zaczęła interesować się policja. Prokuratura w Gliwicach ustaliła, że auta trafiły do Polski na podstawie sfałszowanych dokumentów. Co więcej - warunkiem otrzymania dopłaty przez niemieckiego właściciela był fakt, że pojazd nie może być ponownie zarejestrowany. Biorąc to pod uwagę, prokuratura wystąpiła więc do poszczególnych wydziałów komunikacji (pojazdy trafiły do klientów z całego Śląska) o ich wyrejestrowanie. Oszukani właściciele aut zostali więc pozbawieni prawa do ich użytkowania.

Sprawa jest o tyle bulwersująca, że poszkodowani kupowali samochody z kompletem dokumentów, a auta - bez problemu - przeszły proces rejestracji. Oznacza to, że - mimo iż zdaniem Niemców nadawały się na złom - nie tylko (przynajmniej w teorii) były sprawne technicznie (co potwierdzili przecież konkretni diagności) ale też ich dokumenty nie wzbudziły żadnych podejrzeń u pracowników wydziałów komunikacji.

Cytowany przez "Gazetę Wyborczą" Michał Tabaka, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Siemianowicach Śląskich (gdzie na wniosek prokuratury wyrejestrowano część pojazdów) twierdzi, że urzędnicy nie mieli możliwości wyłapania fałszerstwa. Problem w tym, że skoro dokumenty nie wzbudziły podejrzeń u osób, które zawodowo zajmują się ich weryfikacją (przypominamy, że rejestracja czasowa, w czasie której nowy właściciel otrzymuje próbny dowód rejestracyjny ma na celu właśnie weryfikację dokumentów) na wykrycie fałszerstwa - tym bardziej - nie mieli szans nabywcy aut.

Mimo tego, to właśnie oni - chociaż sami padli ofiarą przestępstwa - ponoszą teraz jego konsekwencje. Auto bez prawa rejestracji warte jest ułamek ceny na rynku wtórnym, a niektórzy właściciele wciąż spłacają zaciągnięte kredyty. Co więcej, na fali niemieckiego boomu na dopłaty do nowych pojazdów, do polski trafiło (legalnie bądź nie) tysiące samochodów. Sprawa komisu z Raciborza jest więc jedynie wierzchołkiem góry lodowej, na terenie kraju w podobnej sytuacji znaleźć się mogą dziesiątki tysięcy osób...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy