Podwójne oblicze "szrotów"
Ostatnio w komentarzach zarzucaliście nam, że faworyzujemy samochody nowe, a dyskryminujemy używane. Tymczasem łamy naszego serwisu otwarte są dla obu stron tego "konfliktu".
Dlatego dzisiaj prezentujemy jeden z listów, które dotarły do naszej redakcji. Zawiera on inne spojrzenie na problem pt. "co jest szrotem". Oto list naszego czytelnika.
Zazwyczaj spotykamy się ze sceptycznym podejściem do sprowadzania samochodów używanych z zachodu. Często padają ostre stwierdzenia, że przywozi się złom, nie spełniający norm ekologicznych i stwarzający niebezpieczeństwo w ruchu drogowym. I owszem posiadacze stosunkowo nowych pojazdów mogą tak zapatrywać na to zjawisko, jednak po drogach nie poruszają się jedynie nowe auta. Nie każdego stać bowiem na kupno fabrycznej "nówki", a mimo to jakoś musi dojechać do pracy. Poniższa historia traktuje właśnie problem aut używanych od tej dolnej strony.
Pierwszy samochód w rodzinie pojawił się jeszcze za czasów PRL, a była to druga połowa lat 80-tych. Właśnie wtedy Ojciec zakupił (po wielu latach posiadania motorynki) pierwszy swój samochód. Była to jak na tamte lata typowa okazja, czyli wyeksploatowana przez taksówkarza Warszawa, w wersji sedan. Auto to bardzo szybko ukazało ile jest warta "okazja od sąsiada". W sumie odbyliśmy nią jeden wyjazd w góry (przejechano jakieś 60km) i raz zajechaliśmy do pobliskiego miasteczka (około 10km). Kolejna próba powtórzenia tego wyczynu skończyła się pożarem silnika tuż przed wyjazdem na drogę. Po ściągnięciu samochodu na plac zapadła decyzja o jego remoncie, jednak wszelaki entuzjazm szybko opadł. Bynajmniej nie z powodu silnika, który paradoksalnie pracuje po dziś dzień w innym pojeździe. Gwoździem do trumny stało się podwozie, które okazało się być całkowitym "sitem".
Jednym słowem remont był bez sensu, więc przyszło się rozstać z felernym zakupem. Pojazd ostatecznie znalazł nabywcę, który finezyjnie przekształcił go w traktor samoróbkę i użytkuje po dziś dzień. Nic dziwnego, że po tym epizodzie nikomu zbytnio nie pędziło się do kolejnego auta.
Jednak po drodze nastały zmiany systemowe i stało się możliwe sprowadzanie aut z zachodu. Już wówczas zaczęło się krystalizować pojęcie "szrotów". Właśnie na tej fali importu "szrotów" do Polski dotarł nasz kolejny samochód, miał wówczas 6 lat i był to VW Jetta, w limitowanej wersji LX. Co prawda nie my byliśmy jego odbiorcami ale po dwóch kolejnych latach staliśmy się jego dumnymi posiadaczami. Wówczas mieliśmy najlepsze auto w okolicy, wyposażone w takie "luksusy" jak światłą przeciwmgielne, awaryjne czy bezwładnościowe pasy bezpieczeństwa. Auto miało również pewną inną opcję, a mianowicie było fabrycznie ocynkowane! Niech żyją serie limitowane, korozja auta się nie tykała. Samochód mamy po dziś dzień i przejechał 220 000 km, ucząc od czasu zakupu 4 kierowców obycia na drodze. Jednym słowem kawał dobrego auta. Z takich ważniejszych informacji mogę podać, że paliło 7,5l / 100km i praktycznie nie zużywało oleju.
Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o kolejnych autach, które mieliśmy okazję eksploatować. Tym cudem był Polonez. Pierwszy z nich pochodził z roku 1994 miał silnik 1,6 i apetyt 8,5 litra. Co 100 000 km wymagał wymiany pierścieni i bardzo uwielbiał olej. Pod koniec eksploatacji palił 5 litrów (oleju silnikowego) na 1000km. Przy tym auto od początku było ospałe i bardzo chybotliwe, korozja wszędzie. Do tego hamulce. O przepraszam ... spowalniacze. Ten pojazd w niczym nie umywał się do starszego o 10 lat VW. Dobrze, może trafiłem na felerny model...
Kolejny Polonez był młodszy o dwa lata i miał już silnik na wtrysku. Ten model można już było przyrównywać do starszego o 12 lat VW, ale tylko pod względem przyspieszenia i hamulców. Jedynie te parametry dorównały owemu VW. Reszta była jak w starym Polonezie, czyli nadwozie się bujało i uwielbiało korozję. Spalanie to również poziom 8,5 litra/100km. Równolegle pewien znajomy zakupił Poloneza, z 1989roku (VW było z 1984 roku). Ów pojazd był chyba najgorszym z opisywanych. Na samym początku trzeba było wymienić skorodowane elementy nośne karoserii, po tym przyszła kolej na wymianę silnika 1,3, który nijak nie nadawał się do napędzania tej konstrukcji, a spalanie rzędu 9-10 litrów to daleko od normy "szrotu" przywiezionego kiedyś z Francji. Do tego standard, czyli wszędobylska korozja, częste awarie i legendarne "spowalniacze"
Niestety żaden z tych pojazdów nie był w stanie równać się z o wiele starszą konstrukcją, która przez wiele lat udowodniła swoją wyższość. Obecne warunku pozwalają nam na pozbycie się prawdziwych złomów, palących znaczne ilości paliwa, biorące olej i wymagające częstych napraw. Dzięki obecnej fali "szrotów" mogłem zrezygnować z zakupu Poloneza i nabyć kolejne VW. Co prawda nie było mnie stać na pojazd z zachodu ale dzięki nim uzyskałem dobrą (jak na polskie warunki) cenę. Oczywiście mój nowy VW, z polskim rodowodem jest powypadkowy, przez co w najbliższym czasie konieczna będzie wizyta u blacharza, a następnie u lakiernika, co doprowadzi ogólny koszt pojazdu do równowartości nieco nowszego, z mniejszym przebiegiem i bezwypadkowego pojazdu z Niemiec.
Na zakończenie pragnąłbym wspomnieć kilka słów o aspektach ekologicznych i jakoby nie spełniania ich przez pojazdy importowane. Jeżeli zestawimy ze sobą poloneza palącego 8,5 litrów benzyny na 100 km, to wynik analogicznego silnika 1,6 ze starszego auta 7,5 litra ukazuje już na wstępie co ma negatywny wpływ na środowisko. Jeżeli to nie wystarczy to może przekona zużycie oleju silnikowego max 0,2 l/1000km w zachodnim kontra 5l/ 1000km w starym Polonezie. A co z katalizatorami, które występują powszechnie już w 15-to letnich autach z Niemiec, czy to one "tróją środowisko"? Ile Polonezów ma katalizator? Ile maluchów? Korozja i jej usuwanie to również aspekt ekologiczny, wszak farby i lakiery również trują otoczenie, więc lepiej dla środowiska jest mieć coś co nie rdzewieje niż ciągle zatruwać je lakierami. Równorzędnie należy rozpatrywać aspekt "szrotów" pod kątem bezpieczeństwa. Auto będące w oryginalnym stanie ma większą wytrzymałość niż pojazd po blacharzu, czy skorodowane. Do tego krótsza droga hamowania aut z zachodu i większa elastyczność powodują poprawę bezpieczeństwa na drogach. Oczywiście temat jest sporny i każdy ocenia go inaczej. Ja po prostu chciałem ukazać inne oblicze "szrotów" od powszechnie uważanego. Samochody używane nie są alternatywą do nowego auta. One mają po prostu pomóc pozbyć się faktycznego "szrotu" nagromadzonego przez lata barier w imporcie.
Ryszard Piech