Kierowca jak dojna krowa!

Przez bubel prawny, jakim jest obowiązująca ustawa o recyklingu aut, ceny nowych samochodów wzrosną. Za błędy w ustawie zapłacą więc klienci salonów.

Ustawa o recyklingu nakłada na wprowadzających ponad 1000 aut rocznie na polski rynek obowiązek stworzenia sieci demontażu pojazdów wycofanych z eksploatacji. I to sieci obejmującej cały kraj. Chodziło o to, aby każdy z nas musiał zezłomować swój samochód i zrobić to za darmo, a także by ograniczyć szarą strefę złomowania aut. Tymczasem ustawodawca wypuścił bubel prawny - utworzenie sieci w 100 procentach pokrywającej kraj jest niemożliwe i żaden z producentów czy importerów nie spełnił tego obowiązku. Teraz za to, że w 2006 r. nie stworzyli takiej sieci, będą musieli zapłacić 120 mln zł kar.

Reklama

Ponieważ w Polsce sprzedaje się ok. 240 tys. nowych samochodów, w przeliczeniu na jeden daje to 500 zł. Wadliwa ustawa uderzy głównie w Polaków kupujących nowe auta - przedstawiciele firm motoryzacyjnych już zapowiadają, że będą one droższe o tę kwotę.

Stacja w Parku

Całe zamieszanie wynika z zapisu ustawy, który mówi, że sieć stacji demontażu istnieje wtedy, gdy każdy właściciel samochodu ma od miejsca zamieszkania najwyżej 50 km w linii prostej do stacji demontażu lub punktu zbierania samochodów. A taką sieć musi stworzyć każdy, kto wprowadza na polski rynek ponad 1000 pojazdów rocznie. Producent nie musi sam budować takich stacji; wystarczy, że podpisze umowy z właścicielami punktów zajmujących się recyklingiem.

"Spełnienie tego warunku jest po prostu niemożliwe! Są miejsca w kraju, w których takich stacji nie ma i nigdy nie będzie - denerwuje się Jakub Faryś, dyrektor Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, reprezentujący wszystkich producentów działających na naszym rynku. - Gdyby przepisy ustawy stosować restrykcyjnie, trzeba by wybudować stację np. w Parku Narodowym w Bieszczadach w okolicy Wołosatego! To absurd! Poza tym są w kraju miejsca słabo zaludnione, gdzie stworzenie takiej stacji się nie opłaca - właściciel po prostu nie będzie miał tylu klientów, żeby się utrzymać". Według Jakuba Farysia wszystkim producentom udało się zbudować sieć w co najmniej 95% pokrywającą kraj. "Uważamy, że jest to wystarczająca liczba, bo wszyscy klienci mają dostęp do stacji" - mówi dyrektor PZPM.

Przemysław Byszewski z General Motors wylicza, że firmowa sieć obejmuje 99% kraju, i liczy na to, że firma nie będzie musiała płacić kar, bo zapewniła dostęp do stacji wszystkim klientom. "Sieć składa się ze 170 stacji. Brakuje zaledwie czterech stacji: w Białej Podlaskiej, Ustrzykach Dolnych, w okolicach Żar i Łomży" - mówi Byszewski.

"Nasi klienci mają najwyżej 55 km do najbliższej stacji" - mówi z kolei Kinga Lisowska z Mitsubishi.

Zapłacą kierowcy

Nawet urzędnicy odpowiedzialni za egzekwowanie przepisów nie wiedzą, co począć z niejasnym zapisem ustawy. "Jeżeli będziemy musieli dosłownie stosować przepisy, to wszyscy zapłacą milionowe kary - mówi Izabela Szadura, dyrektor Departamentu Kontroli Rynku Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, który będzie sprawdzać, czy producenci wywiązali się z tego obowiązku. - Chcemy iść na rękę producentom i zwróciliśmy się do Ministerstwa Ochrony Środowiska z pytaniem, jak interpretować przepisy. Na razie nie dostaliśmy odpowiedzi". Z prośbą o wyjaśnienie tej sprawy zwrócilismy się do Ministerstwa Ochrony Środowiska. Niestety, urzędnicy nabrali wody w usta i nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Za bezsensowną i wybrakowaną ustawę zapłacą wszyscy nabywcy nowych samochodów. Jeżeli przepisy będą egzekwowane restrykcyjnie, producenci i importerzy będą musieli zapłacić 500 zł za każdy wprowadzony na rynek samochód. Oznacza to, że każde auto będzie droższe o tę kwotę, bo firmy w ten sposób zrekompensują sobie wielomilionowe straty. "A dlaczego by tego mieli nie zrobić? - pyta Jakub Faryś. - Skądś te pieniądze będzie trzeba wziąć. Niestety jedynym źródłem są klienci".

Absurd goni absurd

Kolejnym nonsensem prawnym jest konieczność udowodnienia posiadania sieci przez cały rok 2006. Przedstawiciel GM uważa, że nie da się tego zrobić. "Taka sieć to po prostu żywy organizm. Niektóre punkty są zamykane, inne się tworzą, a my nie mamy na to żadnego wpływu i moim zdaniem ten fakt powinien być wzięty pod uwagę przy egzekwowaniu spełnienia 100% wymogu pokrycia kraju. Liczymy tu na pewną elastyczność ministerstwa" - uważa Przemysław Byszewski.

Jeżeli MOŚ nie wykaże elastyczności, GM (Opel, Chevrolet) za ok. 30 tys. wprowadzonych w 2006 r. samochodów zapłaci 15 mln zł. Podobną karę zapłaci Skoda, lider sprzedaży nowych aut w Polsce. Jakub Faryś wskazuje zaś na kolejny bubel w ustawie. "Według ustawy kary obejmą wszystkich, którzy nie mają 100-procentowego pokrycia siecią. Przykładowo oznacza to, że jeżeli producent nie zapewni 100--procentowego pokrycie kraju siecią przez cały rok, płaci takie same kary, jak za brak całej sieci! Przecież równie dobrze firmy mogłyby nic nie zrobić. Okazuje się, że nigdzie w Europie nie ma tak surowego prawa o recyklingu pojazdów. Kar za brak sieci nie przewidują Niemcy, Austriacy, Belgowie, Finowie, Estończycy, Litwini. W Portugalii producent płaci karę od 500 do 40 tys. euro jednorazowo, we Włoszech zaledwie 1000-5000 euro.

Producenci i importerzy działający w Polsce już od ponad roku usiłują wpłynąć na rządzących, aby zmienili wadliwe przepisy. Na razie bez rezultatu. "Nasza propozycja jest taka: surowe kary powinny być mniej więcej do 80-85% pokrycia kraju siecią stacji. Do 90% kara powinna być niewielka, a powyżej tej wartości nie powinno być już żadnych kar, gdyż jest to wystarczający poziom" - podsumowuje Jakub Faryś.

Niepełne listy

Nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy producenci rzeczywiście zrobili wszystko, żeby spełnić warunki ustawy. Większość z nich nie odpowiedziała na nasze pytania dotyczące stacji. Lider sprzedaży, Skoda, nie chce mówić, ile stacji ma w swojej sieci i czy obejmuje ona 100% kraju. "Nie ujawniamy informacji dotyczących tej sfery, ponieważ stanowią one tajemnicę handlową firmy" - dowiedzieliśmy się od Huberta Żyżkowskiego ze Skoda Auto Polska S.A.

Inni producenci także nie chcą rozmawiać na ten temat. Volkswagen i Ford na swoich stronach internetowych publikują listę firm, z którymi mają podpisane umowy. Na liście Volkswagena widnieje 146 stacji w całym kraju, o 24 mniej niż ma Opel, który pokrywa 99% kraju, np. w województwie świętokrzyskim Volkswagen ma tylko cztery stacje. Zadzwoniliśmy też do wybranych punktów koncernu w województwie mazowieckim. Okazało się, że na 18 stacji z listy dwie nie mają podpisanej umowy z niemieckim producentem. "Był ktoś z VW, proponował i zostawił umowę, ale jeszcze jej nie podpisałem" - usłyszeliśmy od właścicieli stacji w Wyszogrodzie i w Ostrówku.

Żaden interes

Adam Małyszko, prezes Stowarzyszenia Forum Recyklingu Samochodów, zrzeszającego stacje recyklingu, twierdzi, że producenci nigdy nie spełnią warunków ustawy, jeżeli nadal będą chcieli podpisywać umowy ze stacjami i nie płacić za to ani złotówki. "Umowy są tak konstruowane, że wszystkie koszty leżą po stronie właściciela, a producent nic do tego nie dokłada. W dodatku producenci żądają w umowach, aby z odzyskanych części usuwać znaki towarowe, a to obniża ich wartość rynkową - mówi i dodaje, że obecna sieć jest niepełna i bardzo niepewna. - Żadna z profesjonalnych stacji nie podpisała umowy z producentami".

Marian Puton, właściciel dużej stacji Marput w Radomiu, na pytanie, czy podpisał umowę, tylko wzrusza ramionami. "W ten interes włożyłem ponad milion złotych i nagle mam być w sieci producentów i oddać wszystko za darmo? Nie ma mowy. Ja walczę o każdy samochód, płacę więcej, reklamuję się, staram się, aby auta nie trafiały na nielegalne złomowiska albo do lasu, a że w zamian będę w folderze producenta, to dla mnie żaden prestiż ani interes".

Adam Małyszko wyjaśnia, że proces tworzenia profesjonalnej sieci musiałby potrwać przynajmniej półtora roku i gdyby producenci wcześniej zabrali się do jej tworzenia, dziś nie mieliby takiego kłopotu. "Może i ta ustawa jest restrykcyjna, ale jeżeli kary zostaną wyegzekwowane, to potem uda się zbudować w pełni profesjonalną sieć" - podsumowuje prezes.

Kłopot w tym, że w praktyce 120 mln zł kary za producentów zapłacą wszyscy klienci salonów. Nikt nie spodziewał się, że koncerny wezmą te koszty na siebie. Kierowcy po raz kolejny zostali potraktowani przez państwo jak dojna krowa - płacimy podatki wliczone w cenę paliwa, podatki w cenie samochodów, teraz dzięki wadliwej ustawie zapłacimy także za ekologię. Większość pieniędzy z kar zostanie przeznaczona na dopłaty dla firm zajmujących się demontażem aut, jednak aby je dostać, przedsiębiorcy będą musieli spełnić wiele warunków. Co się stanie z niewykorzystanymi funduszami, tego nie wie nikt. Zapewne tak jak inne podatki nie zostaną przeznaczone choćby na rozwój dróg.

Tekst: Wojciech Garbarczyk, Stefan Rokita

Zjedz na pobocze.

A trasę powrotu z majówki możesz sobie zaplanować dzięki naszemu serwisowi map24.interia.pl.

tygodnik "Motor"
Dowiedz się więcej na temat: podatki | absurdy | właściciel | firmy | Skoda | ministerstwa | bubel | kierowca | kara | krowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy