RMF24: Wszystkiemu winna jest nadmierna prędkość

O 9 procent, czyli o 214 osób wzrosła liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych. Porównaliśmy dane z ośmiu miesięcy tego i ubiegłego roku.

Więcej ofiar bo zwiększono dopuszczalną prędkość?
Więcej ofiar bo zwiększono dopuszczalną prędkość?INTERIA.PL

Od stycznia obowiązują wyższe o 10 km/h limity prędkości na drogach ekspresowych i autostradach. Parlament wprowadził też dodatkowe 10 km/h "zapasu" przy pomiarze prędkości fotoradarem stacjonarnym. Eksperci uważają, że chociaż limity podniesiono tylko na dwóch kategoriach dróg, to do kierowców wysłano sygnał: możecie jeździć szybciej. Wszędzie.

- Obserwujemy w Polsce zjawisko tak zwanej migracji prędkości - przyznała doktor Joanna Żukowska z Politechniki Gdańskiej. Piszą o nim także eksperci Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu, którzy już w liście na początek naszej prezydencji zauważyli, że jesteśmy jedynym krajem w Europie, który podniósł limity prędkości.

Kierowcy uważają, że wszędzie, na każdej drodze, można jechać szybciej. Tym bardziej, że ustawodawca wprowadził też przepis dotyczący wszystkich dróg, także w obszarze zabudowanym, który maksymalną dozwoloną prędkość pozwala kierowcom przekraczać o dodatkowe 10 km/h całkowicie bezkarnie. Wystarczy, że zmierzy ją fotoradar stacjonarny. Eksperci nie mówią wprost, że wzrost liczby ofiar wypadków to efekt podniesienia limitów prędkości. Ale niespotykana w całej Europie tendencja mocno ich niepokoi.

W 2009 roku zginęły w wypadkach 4572 osoby. W 2010 - 3907. To mniej o 665. Niestety pierwsze 8 miesięcy 2011 roku to wzrost liczby zabitych o 214. Eksperci zwracają uwagę na coraz poważniejsze skutki wypadków. Ich liczba spadła, mniej osób zostało rannych, ale rośnie liczba zabitych. To ich zdaniem dowód na to, że do wypadków dochodzi przy większej prędkości.

Główną przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość. Wśród kolejnych wymienia się jazdę po spożyciu alkoholu oraz brak zapiętych pasów. W Polsce ginie w wypadkach drogowych trzykrotnie więcej ludzi niż w Szwecji, czy Wielkiej Brytanii.

Wśród 27 krajów Unii Europejskiej jesteśmy na trzecim miejscu od końca. Więcej ludzi ginie na drogach tylko w Rumunii i Bułgarii. Jesteśmy też jedynym krajem w Europie z najwyższą dozwoloną prędkością na autostradach - 140 km/h. W innych maksymalne prędkości wynoszą 130, bądź 120 km/h. Nawet w Niemczech, podawanych jako kraj, którym można rozpędzić samochód na autostradzie do dowolnej prędkości, aż 48 procent autostrad ma ograniczenia prędkości - czasowe lub stałe.

Poza tym niemieckie instytucje do spraw bezpieczeństwa na drogach zalecają, by nie przekraczać prędkości 130 km/h. A jeśli ktoś spowoduje wypadek jadąc szybciej, ubezpieczyciel może odmówić wypłaty odszkodowania. W 2005 roku w Niemczech na drogach z limitem prędkości do 60 km/h zginęło w wypadkach 17 osób, na drogach z limitem 100 km/h 52 osoby, a na drogach z limitem 120 km/h 55 osób. Dla porównania - na drogach bez żadnych limitów prędkości - zginęły aż 462 osoby. Dlatego może dziwić, że kiedy w prawie wszystkich krajach obniża się dozwolone prędkości, w Polsce postąpiono odwrotnie.

Dlaczego w Polsce podniesiono limity prędkości - pytają naszych ekspertów od spraw transportu ich koledzy z innych krajów. I jest to pytanie jak najbardziej na miejscu, bo aż 80 procent polskich kierowców nagminnie przekracza dozwoloną prędkość.

Limity zmieniono na drogach ekspresowych i autostradach przy okazji nowelizacji ustawy Prawo o ruchu drogowym. Nowe przepisy zakładały przede wszystkim wprowadzenie automatycznego systemu kontroli fotoradarowej. Przy okazji pojawił się zapis o nowych limitach prędkości. Poprawkę, która go wprowadziła, zgłosił senator PO Stanisław Iwan. Poparły go dwie sejmowe komisje, po czym przyjął parlament. Senator tłumaczy teraz, że podniesienie dozwolonej prędkości jest tak naprawdę urealnieniem tego, co dzieje się na drogach, bo kierowcy i tak przekraczali prędkość na autostradach i ekspresówkach. Poza tym senator uważa, że jest to przepis dla rozsądnych kierowców.

Na ten argument europejscy eksperci odpowiadają pytaniem: A czy Polska ustawiła przy wjazdach na najlepsze drogi jakieś szlabany powstrzymujące tych nierozsądnych?

W Polsce do niedawna realizowano kompleksowy program poprawy bezpieczeństwa na drogach Gambit 2005. Jednym z jego celów było "Kształtowanie bezpiecznych zachowań uczestników ruchu drogowego" W ramach tego celu określono priorytet "Prędkość". Napisano o nim: "Nadmierna prędkość jest najczęstszą przyczyną wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Badania wskazują, że ok. 45 procent kierowców notorycznie przekracza dopuszczalne limity prędkości. Na drogach krajowych, przechodzących przez małe miasta i miejscowości, odsetek jest jeszcze wyższy i wynosi nawet ponad 80 procent. Ograniczanie nadmiernej prędkości, a tym samym liczby śmiertelnych wypadków drogowych należy uznać za działanie pierwszoplanowe".

Krzysztof Piskorz z Centrum Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego mówi, że w Polsce brakuje jednej, spójnej strategii poprawy bezpieczeństwa na drogach. Tę opinię potwierdza także prof. Ryszard Krystek z Instytutu Transportu Samochodowego, twórca programu Gambit 2005.

Co prawda Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego działająca przy Ministerstwie Infrastruktury pisze na swoich stronach internetowych o celach i założeniach programu Gambit na kolejne lata, ale nie zaplanowano kto i jak będzie je realizował. Rada zajmuje się obecnie głównie kampaniami społecznymi, Generalna Dyrekcja Dróg remontuje trasy krajowe w celu poprawy bezpieczeństwa, ale brakuje jednej instytucji i jednego programu, który wszystkie takie działania skupiałby w jednym miejscu. W innych krajach są takie urzędy, bądź instytucje i wzorem badania katastrof lotniczych szukają i analizują przyczyny wypadków na drogach, a następnie podejmują działania, które mają zminimalizować ryzyko wypadków.

Dlaczego polscy kierowcy mają taką ciężką nogę? Profesor Krystek uważa, że nie osiągnęliśmy jeszcze takiego poziomu kultury bezpieczeństwa, który powodowałby, że będziemy przestrzegać przepisy.

Jest 5 etapów rozwoju kultury bezpieczeństwa. Zdaniem Krzysztofa Piskorza z Centrum Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, polscy kierowcy są obecnie na drugim etapie.

RMF

Koszt śmierci jednej osoby, która ginie w wypadku to nawet 1,5 miliona złotych. To suma odszkodowań, rent, ale przede wszystkim utraconego PKB, którego dana osoba już nie wytworzy. Kosztów krzywd i strat moralnych dla bliskich nie sposób wycenić.

Paweł Świąder

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas