Polskie busy wiozą śmierć?
Ostatnie kilka lat to czarny okres w historii polskiego samochodowego transportu pasażerskiego. Od końca lat dziewięćdziesiątych w zasadzie każdego roku dochodziło do kilku tragicznych wypadków z udziałem autokarów i busów.
Często powtarzające się tragedie przykuły uwagę mediów. Wstrząsające relacje poruszyły opinię publiczną, przewoźnicy - dzięki wytężonej pracy policji i Inspektoratu Transportu Drogowego - musieli dostosować stan taboru do rygorystycznych przepisów.
W medialnej nagonce na przewoźników autobusowych zapomniano jednak, że większość lokalnego transportu odbywa się przy udziale busów. Czy tragiczny w skutkach wypadek, do którego doszło w Nowym Mieście nad Pilicą, pomoże zmienić ten stan rzeczy?
To jest wojna
Na łamach naszego serwisu pisaliśmy już o otwartej wojnie, jaką od kilku lat lokalne PKS-y toczą z "busiarzami". Ci ostatni skutecznie "podbierają" pasażerów, dla PKS-u każde wolne miejsce w autobusie to trudna do zrekompensowania strata. Większość ekspaństwowych molochów utrzymać musi nie tylko flotę pojazdów, ale też własne zakłady naprawcze i - prawie zawsze - dworce. Pieniądze z wynajmu powierzchni rzadko są w stanie pokryć koszty związane z utrzymaniem wielu budynków i placów, więc firma nie może pozwolić sobie na sprzedaż biletów poniżej pewnej kwoty. Właściciele busów nie są obciążeni tego typu kosztami.
Z dworcami wiąże się osobny problem. W wielu mniejszych miejscowościach właściciele busów wciąż korzystają z nich nielegalnie. Mimo, że nie płacą PKS-om ani złotówki, okupują boczne uliczki okalające dworce, skąd "podbierają" pasażerów. Zazwyczaj, również nielegalnie, korzystają też z przystanków komunikacji miejskiej. Wszystko to sprawia, że koszt przejazdu busem jest niższy niż autobusem.
Wypadek busa pod Nowym Miastem
18 osób jadących rejestrowanym na 6 osób VW transporterem zginęło w wyniku czołowego zderzenia z samochodem ciężarowym.
Co więcej, w myśl obowiązujących przepisów, pojazdy do przewozów pasażerskich o masie poniżej 12 ton zwolnione są z obowiązku posiadania winiet. Te faworyzujące drobnych przewoźników przepisy ulegną zmianie dopiero w połowie przyszłego roku, gdy - przynajmniej teoretycznie - obowiązywać zacznie Krajowy Elektroniczny System Poboru Opłat. Niestety, uruchomienie systemu nie jest wcale przesądzone, bowiem - chociaż przetarg został rozstrzygnięty - to niemal pewne jest odwołanie. Jest więc bardzo prawdopodobne, że podpisanie finalnej umowy przesunie się w czasie - na zaprojektowanie, przetestowanie i wdrożenie systemu zostanie więc około sześciu miesięcy...
"Busiarze" poza kontrolą
Nie jest tajemnicą, że większość pasażerów woli odbyć podróż busem, niż czekać na autobus podstawiony przez PKS czy innego "dużego" przewoźnika. Dlaczego tak się dzieje?
Stan taboru, zarówno jeśli chodzi o drobnych, jak i większych przewoźników, uległ w ostatnim czasie poprawie. Z większości miast znikły cuchnące, archaiczne autosany H9, "busiarze" również wymienili swoje kanciaste, skorodowane mercedesy 208 na nowsze. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że komfort jazdy w przypadku autobusu i busa (zakładając oczywiście - całkowicie hipotetycznie - że żaden z nich nie jest przeładowany) jest zbliżony.
Na korzyść busów przemawia jednak nie tylko cena biletu, ale - przede wszystkim - czas. Każdy stojący na przystanku pasażer, chciałby jak najszybciej dostać się do miejsca przeznaczenia. W tej kategorii każdy autobus przegrywa z busem i to nie tylko z racji wymiarów i osiągów.
Pamiętajmy, że każdy pojazd, który spełnia definicję autobusu (pojazd przeznaczony do transportu więcej niż 9 osób razem z kierowcą) musi być wyposażony w tachograf, czyli urządzenie rejestrujące czas pracy i poczynania kierowców. Z konieczności instalowania "tacho" zwolnione są jednak "pojazdy przeznaczone do przewozu osób, które ze względu na typ konstrukcyjny i wyposażenie nadają się do przewozu nie więcej niż dziewięciu osób łącznie z kierowcą i są do tego przeznaczone".
W praktyce oznacza to, że kierowcy większości małych busów są w zasadzie poza kontrolą. Nie tylko - bez elektronicznych świadków - łamać mogą ograniczenia prędkości, ale też czas pracy. Ten ostatni, w przypadku auta 9-osobowego w żaden sposób nie może być zweryfikowany, więc w razie kontroli Inspekcja Transportu Drogowego nie ma zbyt wielkiego pola do popisu.
To, że kierowcy busów nagminnie łamią ograniczenia prędkości nie jest żadną tajemnicą. Wiedzą to wszyscy, a potwierdzają akcje ITD i policji. Np. w czasie kontroli busów kursujących na trasie Warszawa-Lublin przeprowadzonej przez ITD w zeszłym roku, kierowcy 22 z 23 zatrzymanych pojazdów ukarani zostali mandatami. Zaledwie jeden skontrolowany bus jechał zgodnie z przepisami, mimo że ich kierowcy ostrzegali się przed akcją za pomocą radia CB.
Grzech śmiertelny...
Największym, często wręcz śmiertelnym (niestety, w dosłownym tego słowa znaczeniu), grzechem kierowców busów jest zabieranie na pokład większej liczby pasażerów, niż wynikałoby to z zapisów w dowodzie rejestracyjnym pojazdu. Niestety, nad zdrowym rozsądkiem górę bierze często najzwyklejsza chęć zysku. Kierowcy zabierają więcej osób, niż przewidział to producent pojazdu, dodatkowi pasażerowie często odbywają podróż na stojąco. Niestety fizyka jest nieubłagana, o czym przypomniał nam ostatni wypadek busa w Nowym Mieście nad Pilicą. W trakcie zderzenia stojący pasażerowie sami zamieniają się w pociski.
Co więcej, większa liczba osób w aucie w prosty sposób przekłada się na ryzyko wypadku. Stojący pasażerowi w znaczny sposób ograniczają widoczność kierowcy, każdy dodatkowy kilogram to również dodatkowe obciążenie, z którym niekoniecznie poradzić muszą sobie np. opony.
W tej kwestii niewiele się jednak zmieni, dopóki sami pasażerowie nie zaczną traktować kierowców przeładowanych busów, jak potencjalnych morderców. Niestety, większość podróżujących zamiast upomnieć kierowcę, traktuje go jak "dobrego wujka", który "zlitował się" nad marznącymi na przystanku ludźmi.
Pamiętajmy jednak, że owa litość liczona jest w złotówkach, a jej skutki mogą być koszmarne. Busy mają wysoko położony środek ciężkości i są bardzo podatne na boczny wiatr czy koleiny. Przeładowany pojazd jest trudny do opanowania, a w razie wypadku pasażerów nie chronią żadne poduszki powietrzne czy wzmocnienia nadwozia.
Za naginanie standardów bezpieczeństwa do granic rozsądku nie sposób jednak winić samych kierowców. Potrzebne są rozwiązania systemowe, które uchroniłyby ich przed presją ze strony pracodawców. Także sami pasażerowie, którzy widząc załadowane do granic możliwości auto, i tak starają się wcisnąć do środka sami przyczyniają się do takiego stanu rzeczy.
Pasażer chce zapłacić, kierowca zarobić. Nikt nie chce ginąć. Problem w tym, że wraz z liczbą złotówek trafiających do kieszeni właścicieli firm przewozowych rośnie również liczba krzyży przy drogach. Dzisiaj, w wyniku "nieszczęśliwego zbiegu okoliczności", który równie dobrze nazwać można głupotą, przybyło ich aż osiemnaście...
Zobacz również: