Policja pozwala szybciej jeździć. To dobrze czy źle?
50 osób zginęło na polskich drogach w ostatni weekend. To niechlubny rekord. Połowa ofiar wypadków to piesi.
Tymczasem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zmniejsza kary dla kierowców. Urzędnicy nazywają to ujednoliceniem przepisów. Wcześniej to posłowie wprowadzili 10 km/h marginesu podczas kontroli fotoradarem stacjonarnym. Teraz MSW wprowadza taki sam zapas w przypadku kontroli popularnymi suszarkami, czyli ręcznymi fotoradarami. To oznacza, że kierowcy do ograniczeń prędkości na wszystkich znakach w Polsce będą mogli dodać 10 km/h. Za tak przekroczoną prędkość nie będą im grozić punkty karne, a jedynie 50 złotych mandatu i to tylko w przypadku kontroli radarem ręcznym.
Moim zdaniem resort Jacka Cichockiego robi poważny błąd. Na całym świecie obniża się limity prędkości. Albo tak konstruuje przepisy, że kierowcy mają świadomość nieuchronności kary. U nas odwrotnie. Najpierw podniesiono dozwoloną prędkość na drogach ekspresowych i autostradach oraz dano 10 km/h "zapasu" podczas kontroli fotoradarem stacjonarnym. Teraz to samo dzieje się z pozostałymi sposobami kontroli kierowców. Gdy rozporządzenie wejdzie w życie, co ma nastąpić z lutym, żaden kierowca nie będzie w obszarze zabudowanym jechał z prędkością 50 km/h. Po co, skoro można 60 ?
Tymczasem policjanci i eksperci bezpieczeństwa alarmują: Pieszy potrącony przez samochód jadący 50 km/h ma połowę szans na przeżycie. Jeśli uderzy go auto jadące z prędkością 60 km/h, te szanse maleją do zera.
Na wyobraźnię działa także eksperyment wykonany przez inspektora Wojciecha Pasiecznego z warszawskiej drogówki. Dwa samochody, jeden jedzie z prędkością 50 km/h, drugi, o 10 km szybciej. Oba zaczynają hamować w tej samej chwili. W momencie, gdy jadący wolniej się zatrzymuje, ten, który jechał szybciej wciąż ma na liczniku ponad 40 km/h !
Wiem, na pewno odezwą się krytycy, napiszą i powiedzą, że mamy tak mało dobrych dróg, że jak już są, to można na nich jeździć szybciej. Że prędkość 50 km/h jest przesadą, że te 10 km/h to urealnienie, że to niewielka różnica, że liczniki są niedokładne itd. itp. (Ciekaw jestem, czy któregoś z szanownych krytyków dotknęło takie nieszczęście ? Czy ktoś z Waszych bliskich zginął w wypadku?)
Mogę na to powiedzieć tylko jedno. Niestety są mądrzejsi od nas. Gdzie? W Danii, Holandii, Skandynawii. Oni już to przerobili i przebadali. Oni wiedzą, że na pewnym etapie rozwoju tylko ograniczanie prędkości i surowe kary są w stanie zmniejszyć liczbę ofiar wypadków drogowych. Polscy kierowcy są właśnie na takim etapie rozwoju. Dobrowolnie się nie da, trzeba karać, a zamiast tego mamy poluzowanie dyscypliny. Z takim podejściem - to smutne, ale - nie mamy co marzyć o zmniejszeniu liczby ofiar wypadków. Sprawdzicie statystyki pod koniec roku, moim zdaniem nie będą się wiele różnić od ubiegłorocznych.
Przypomnę, że każdy człowiek, który ginie w wypadku kosztuje nas wszystkich 2 miliony złotych. I to tylko te koszty, które można oszacować, nie biorę pod uwagę szkód moralnych, które ponosi rodzina.
Paweł Świąder