Lepiej wyjść na chama, niż kogoś zabić! Zgadzasz się z tym?
17 grudnia 2015 roku mieszkańcy Tychów pamiętać będą jeszcze długo. Wieczorem, na ulicy Towarowej, doszło tam do makabrycznego wypadku.
64-letni kierowca Renault Megane, na oznakowanym przejściu dla pieszych, potrącił 25-letnią kobietę z dwójką dzieci. Niespełna roczny chłopiec i czteroletnia dziewczynka zaginęli na miejscu. Ich matka, z niegroźnymi obrażeniami, przewieziona została do szpitala.
Okoliczności zdarzenia bada prokuratura. Do wypadku doszło, gdy jadący sąsiednim pasem pojazd zatrzymał się, by ustąpić pierwszeństwa pieszym. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym kierowcy Renault grozi do 8 lat pozbawienia wolności.
Scenariusz zdarzenia to, niestety - klasyka - polskich dróg. Jeden kierowca zatrzymuje się, by przepuścić pieszych. Inny - jadąc swoim pasem - nie dostrzega tego manewru. Nieświadomi zagrożenia niechronieni uczestnicy ruchu wchodzą wprost pod rozpędzony samochód. Czy takim sytuacjom można przeciwdziałać?
Piesi to zmora polskich dróg!
Niestety, wielu kierowców wciąż nie zdaje sobie sprawy z faktu, że w Polsce piesi stanowią przeszło 1/3 ogółu śmiertelnych ofiar wypadków drogowych! Tylko w 2014 roku odnotowano 9 106 wypadków z udziałem pieszych (26 proc. ogółu), w których zginęło 1 127 osób (35,2 proc. ogółu ofiar wypadków drogowych!), a 8 592 odniosły obrażenia (20,2 proc ogółu). Wniosek? Za tragiczne statystyki dotyczące ofiar wypadków nie odpowiadają wcale kiepskie drogi, drzewa czy zły stan techniczny samochodów. Gdyby wyeliminować zdarzenia z udziałem pieszych w Polsce, każdego dnia udałoby się uratować życie trzech osób!
W ostatnim czasie wiele mówiło się o zapewnieniu pieszym większej ochrony prawnej. Jeden z projektów nowelizacji przepisów zakładał m.in., że pieszy uzyskiwałby pierwszeństwo przed samochodem już w momencie samego zbliżenia się do przejścia. Na całe szczęście, proponowane zmiany nie weszły w życie. Wśród licznych głosów krytyki stało się tak, właśnie z troski o bezpieczeństwo niechronionych uczestników ruchu. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że liczba wypadków, do których dochodzi na przejściach dla pieszych, od 2012 roku systematycznie rośnie. Przyznanie pieszym dodatkowych uprawnień zmusiłoby kierujących do częstszego zatrzymywania się przed przejściami, co - jak pokazuje przykład z Tychów - często rodzi skrajnie niebezpieczne sytuacje.
Chcesz być miły? Uważaj, bo możesz kogoś zabić!
Być może brzmi to nieelegancko, ale statystyki nie pozostawiają złudzeń. Poziom zagrożenia dla pieszych wzrasta wprost proporcjonalnie do kultury zmotoryzowanych. Po polskich drogach porusza się dziś kilka pokoleń kierowców, których podejście do kwestii ustępowania miejsca pieszym bywa skrajnie różne. Osoby, które zdobywały uprawnienia do prowadzenia szlifując swoje umiejętności na Maluchach czy "dużych" Fiatach wykazują z reguły śladowe ilości empatii. Ich zachowanie wobec pieszych określić można mianem "jak już stanąłeś, to stój"...
Nie sposób ich jednak o to winić. W czasach, gdy uczyli się prowadzić samochód ruch był zdecydowanie mniejszy, a możliwości pojazdów - ograniczone. Na kursach nauki jazdy ostrzegano wręcz przed zatrzymywaniem się celem przepuszczenia pieszych. Istniało bowiem ogromne ryzyko, że poruszająca się za nami Syrena czy Warszawa konkretnie zdefasonuje wówczas tył naszego auta...
Skrajnie inne podejście prezentuje nowa generacja kierowców wychowana w (słusznym skądinąd) przekonaniu, że pieszy jest na drodze świętością. Ci chętnie zatrzymują się przed przejściami chcąc ułatwić im przedostanie się na drugą stronę ulicy. Niestety, jeśli sąsiednim pasem jedzie kierowca starej daty, istnieje ogromne ryzyko, że - zupełnie nieświadomie - zignoruje on taki manewr. Wówczas dochodzi do takich dramatów, jak ten z Tychów. W jaki sposób można ich uniknąć?
Zabaw się w pilota. Wczuj się w skrzydłowego!
Odpowiedzią jest prosta "zasada ograniczonego zaufania", do której stosować się musi każdy uczestnik ruchu. Zbliżając się do przejścia kierowca powinien obserwować nie tylko jego okolice, ale też to, co dzieje się na sąsiednim pasie. Zanim podejmiemy decyzję dotyczącą przepuszczenia oczekujących pieszych, musimy też upewnić się, że nasze hamowanie nie będzie zaskoczeniem dla kierowców jadących z tyłu, również tych, na sąsiednim pasie ruchu. Podsumowując - czasami lepiej wyjść na bezdusznego, anonimowego "chama" rezygnując z zatrzymania przed przejściem, niż przyczynić się do spowodowania poważnego wypadku!
W przypadku ulic o kilku pasach ruchu, zbliżając się do przejścia musimy bacznie obserwować zachowanie sąsiednich kierowców. Widok "zebry" dla każdego powinien być jasnym sygnałem do zdjęcia nogi z gazu i rozejrzenia się na boki. Pamiętajmy, że piesi nie zawsze wchodzić będą na jezdnię z prawej strony. By uniknąć niebezpieczeństwa najlepiej "zabawić" się w pilota. Samochody znajdujące się po naszej prawej lub lewej stronie trzeba wówczas traktować, jak "dowódców klucza". Jeśli którykolwiek z nich rozpocznie hamowanie, my - wczuwając się w rolę "skrzydłowych" - powinniśmy powtórzyć jego manewr!
Gdy już zdecydujecie się zatrzymać i przepuścić pieszych, pamiętajcie o kilku prostych regułach. Po pierwsze - zawsze trzymajmy nogę opartą o pedał hamulca. Palące się światła stopu powinny z daleka ostrzegać jadących z tyłu. Po drugie, jeśli nieuważny kierowca najechałby na tył naszego pojazdu, zablokowane koła w naszym aucie mogą zdecydowanie oszczędzić bólu pieszym. Bacznie obserwując lusterka, w każdej chwili trzeba też być gotowym do odpalenia "salwy" z klaksonu. Ta ostrzec może pieszego, by nie wychodził poza obrys naszego pojazdu, jeśli auto na sąsiednim pasie nie zwalnia...
O swoich obowiązkach pamiętać też muszą sami piesi. Przechodzenie przez ulicę rozmawiając przez telefon komórkowy czy słuchając muzyki z odtwarzacza MP3 to skrajna głupota. Samo zapalenie się zielonego światła czy zatrzymanie jednego pojazdu nie może być jeszcze traktowane, jako zaproszenie do przejścia. Niezależnie od nich obowiązuje nas zasada ograniczonego zaufania, trzeba więc rozejrzeć się dookoła i ocenić, czy inni kierowcy - na pewno - zdołają się zatrzymać.
Pamiętajmy też, by każdy pas ruchu traktować jako osobne przejście i - za każdy razem - upewnić się, czy możemy bezpiecznie iść dalej . Przepisy wprawdzie nie nakazują nam takiej ostrożności, ale przeświadczenie o tym, że "byliśmy na prawie", to marne pocieszenie w perspektywie wielomiesięcznej hospitalizacji czy reszty życia spędzonej na wózku inwalidzkim.
Paweł Rygas