Kobieta w warsztacie. Uwaga na oszustów!
Podobnie jak wielu rodakom, nam również miniony weekend zleciał na spotkaniach z dawno niewidzianymi znajomymi przy okazji andrzejkowych zabaw.
Podczas jednej z prywatek, wiedząc o naszym "motoryzacyjnym zwichnięciu", koleżanka poprosiła nas o pomoc w zdiagnozowaniu usterki jej Mitsubishi Space Star.
Kiedy alkomat wskazał w końcu upragnione 0,0 promila, niedospani po imprezie udaliśmy się na jazdę próbną autem koleżanki. Szybko dały o sobie znać stuki i trzaski w lewym przednim zawieszeniu. Podejrzenie padło na łożysko/górne mocowanie McPhersona (w Space Starze występują osobno) lub sworzeń wahacza. Dla spokoju sumienia odesłaliśmy jednak dziewczynę do pierwszej lepszej stacji diagnostycznej, by diagnosta potwierdził nasze przypuszczenia. Jednocześnie uspokoiliśmy ją, że naprawa "nie będzie kosztować więcej niż 150-200 zł".
Ucieszona koleżanka udała się do domu, lecz już na drugi dzień ze słuchawki telefonu wylało się morze łez...
- Zrobiłam tak, jak mówiliście - szlochała - i pojechałam tam, gdzie robi się przeglądy. Pan nawet nie dał mi wjechać do środka! Przez okno rzucił okiem na samochód i powiedział, że musi coś naprawić i ustawić zbieżność. Ogólnie jednak nie ma na to czasu i nie bardzo chce mu się tym zajmować. Co mam robić?
W pierwszej chwili poprosiliśmy, by owego dżentelmena - który nie wyszedł nawet z biura, by zobaczyć auto - dała do telefonu. W odpowiedzi powiedziała jednak, że już stamtąd odjechała, bo zupełnie się na tym nie zna i "nie ma zamiaru kłócić się z gburem". Poradziliśmy więc, by udała się na inną stację lub do najbliższego warsztatu. Nie minęło 20 minut, a telefon odezwał się po raz kolejny.
- Zrobiłam, jak chciałeś... Pojechałam do innego warsztatu. Panowie pooglądali samochód i powiedzieli, że do wymiany są jakieś tarcze, coś z hamulcami. Chcieli za to 700 zł. Kurczę, mówiłeś, że naprawa kosztować będzie maksymalnie dwie stówki! Skąd ja teraz wezmę 700 zł, idą święta, mam wydatki. Powiedziałam, że to przemyślę i dam znać. Dobrze?
Nie mamy na to świadków, ale idziemy o zakład, że nasz śmiech słychać było dobre dwie przecznice dalej. Zaledwie wczoraj przejechaliśmy samochodem kilkanaście kilometrów i nigdy nie przeszłoby nam przez myśl, by powodem stukania w czasie jazdy po nierównościach były tarcze hamulcowe...
Samochód nie miał też żadnych kłopotów z hamulcami, nie występowało nawet bicie tarcz.
Czytaj również: Ideologia Gender, "zmień koło" i samochody.
Kiedy już udało nam się zahamować nagły atak śmiechu,poprosiliśmy zrezygnowaną Magdę, by wzięła do ręki długopis i dokładnie zanotowała to, co przeliterujemy. Jej zadaniem była wycieczka do kolejnego warsztatu, gdzie poprosić miała o sprawdzenie, czy w przednim zawieszeniu stuka SWORZEŃ WAHACZA czy też GÓRNE MOCOWANIE MACPHERSONA. W czasie wizyty w warsztacie miała też zadzwonić "do męża" (czyli do nas) i dać do telefonu mechanika...
Zgodnie z powiedzeniem "Kobieta zmienną jest" po mniej więcej trzydziestu minutach w słuchawce usłyszeliśmy rozpromienioną Magdę, która rzuciła jedynie: "Cześć, daje ci pana...". Dalsza rozmowa nie trwała dłużej niż dwie minuty. Wyglądała, mniej więcej, tak:
- Witam. Jak tam, góra czy dół?
- A wie pan, poszarpałem go taką konkretną łychą, ewidentnie wali na górze. Łożysko.
- Ok, trudno. Ile pan chce za zrzucenie "maca" i wymianę?
- Dziś już nie dam rady, ale mogę umówić się z żoną na środę. 50 zł będzie dobrze?
- W porządku, proszę umówić się z żoną, o której mamy do pana podjechać. Dziękuję.
***
Kończąc wypada jeszcze dodać, że w jednym z popularnych sklepów motoryzacyjnych nowe łożysko udało się kupić za mniej niż 30 zł. W sumie naprawa zamknęła się więc kwotą 80 zł. Tak bywa, pod warunkiem, że Magda ma w pakiecie dużo darmowych minut :-)
Wypada też oddać honor ostatniemu z mechaników, który za 50 zł podjął się rozpięcia zwrotnicy, zdjęcia amortyzatora, sprężyny i wymiany uszkodzonego łożyska. Do pierwszych dwóch warsztatów na pewno wyślemy kiedyś jakąś koleżankę po fachu. Najpewniej z ukrytą kamerą...