Polacy podobno coraz bogatsi (ty też?) . Dlaczego więc kupują "złom"?

Podobno Polska rośnie w siłę, a Polacy żyją coraz dostatniej, tymczasem wciąż zamiast nowych, kupują używane pojazdy. I to mocno używane. W październiku średni wiek sprowadzonych do kraju z zagranicy aut wynosił 11 lat i 9 miesięcy. Eksperci szacują, że tegoroczny import "używek" może przekroczyć poziom miliona sztuk.

Każda tego typu wiadomość wzbudza żywą dyskusję. Z ostrą krytyką ze strony internautów spotyka się zwłaszcza twierdzenie, że takie, a nie inne wybory rodaków są wynikiem ich "preferencji". 

"To jest obraz nędzy finansowej Polaków, a nie preferencji. Nie ma się czym chwalić i z czego cieszyć! Wiadomo, że gdyby Polacy zarabiali godnie, to nie kupowaliby szrotu z zachodu, jaki by on nie był" - pisze "slawko".

"Dopóki kwota mojej pensji jest w złotówkach a nie w euro, to jest to jedyne rozwiązanie, bym miał samochód" - dodaje "taka prawda".

Reklama

"Chciałbym kupić nowe auto, ale po prostu przy naszych zarobkach mnie na takie nie stać, więc nie mam wyboru" - uderza w podobny ton "marcin123". 

Owszem, relatywnie niskie dochody Polaków są wytłumaczeniem zainteresowania używanymi pojazdami, tańszymi od nowych, ale chyba nie jedynym. Na inne zwracają uwagę w swoich wpisach cytowani już wyżej internetowi komentatorzy.

"taka prawda": "Poza tym wolę normalny samochód z normalną pojemnością silnika i parzystą liczbą cylindrów, co w nowych autach miejskich jest dziś rzadkością."

"marcin123": "A jak mam wybierać używanego "golasa" z polskiego salonu czy auto sprowadzone, ale z dobrym wyposażeniem, to wybór jest jeden... I wcale nie kocham aut używanych."

Otóż to. Nowa Skoda Fabia, napędzana silnikiem o skromnej, jak na dzisiejsze czasy mocy 75 koni mechanicznych, z ręczną, pięciobiegową skrzynią biegów i w bazowej wersji Active, kosztuje 45 000 zł (bez uwzględnienia aktualnej promocji w wysokości 3750 zł). Z manualną klimatyzacją, zdalnie sterowanym centralnym zamkiem, ale z kołami na stalowych obręczach, bez choćby najprostszego radia i z "korbotronikiem" w tylnych drzwiach, czyli ręcznie otwieranymi i zamykanymi szybami.

Mając takie pieniądze, bez trudu znajdziemy w serwisach ogłoszeniowych 4-5-letnie Audi A4 (hit rynku wtórnego), z dwulitrowym dieslem pod maską, "w automacie", z automatyczną klimą, fabryczną nawigacją, pełną "elektryką" i wieloma innymi bajerami. Samochód większy, pakowniejszy, wygodniejszy, dający więcej frajdy z jazdy i zapewniający bez porównania większy prestiż. Fabią nówką nikomu nie zaimponujemy, kilkuletnim "audikiem" i owszem. A to, że będzie to samochód z drugiej lub trzeciej ręki, z niepewną przeszłością i z najprawdopodobniej odpowiednio dopasowanym do oczekiwań klienta przebiegiem, pozostanie tajemnicą jego właściciela.

Mijają lata, rośnie polski PKB, tymczasem nowe samochodów wciąż są nabywane przede wszystkim przez floty, instytucje i osoby, kupujące auto"na firmę" lub, co coraz popularniejsze, biorące je w leasing. Indywidualni klienci, nie zainteresowani fakturą VAT, należą do do mniejszości. Choć znamy pewne małżeństwo, które weszło do salonu ot tak, prosto z ulicy i wpłaciło gotówką zaliczkę na modnego SUV-a za, bagatela, prawie 150 000 zł.  Zupełnie prywatnie. Bez targowania się, bez pytania o promocje, rabat, gratisowe, ekstra wyposażenie, a nawet bez prośby o jazdę próbną. Podobno sprzedawca, który przyjmował to zamówienie, do dzisiaj nie może wyjść z szoku.

A tak na koniec... Chcielibyśmy wierzyć, że zainteresowanie Polaków leciwymi, używanymi samochodami wynika również z ich zdrowego rozsądku i chłodnej kalkulacji ekonomicznej. Takie nadzieje daje chociażby wpis internauty "zenka": "Po co kupować nowe, skoro po 6 latach kupuje się pojazd za 30% wartości nowego?"


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama