Hyundai Santa Fe 2.2 CRDi Executive - test
Jego nazwa pochodzi od amerykańskiego miasta w stanie Nowy Meksyk. Trzecia generacja Hyundaia Santa Fe już nawet nie stara się ukryć swoich miejskich korzeni.
Jeśli pójdzie tak dalej, to kolejne wcielenie Hyundaia Santa Fe, plasującego się między ix35 a ix55, nawet nie będzie chciało słyszeć słowa teren. Poprzednik miał prześwit o wartości 20,3 cm, natomiast nowy model od asfaltu dzieli już 18,5 cm.
Jedyne terenowe atrybuty to dołączany napęd 4x4, który można "zblokować" w stosunku 50:50 do prędkości 30 km/h oraz system wspomagający ruszanie pod górę i asystent zjazdu. Kąty natarcia i zejścia, wynoszące, odpowiednio, 16,9 i 21,5˚, są skromne, dlatego Hyundai najlepiej czuje się na asfalcie.
I na tym ostatnim zaskakuje. Santa Fe pod względem właściwości jezdnych aspiruje wręcz do segmentu premium, zdecydowanie przebijając poprzednika pod każdym względem. Nie brakuje mu stabilności na prostej ani w zakrętach. Nawet przy ostrych manewrach zachowuje spokój, a jeśli kierowca przesadzi, to układ jezdny wysyła o tym wyraźne sygnały. Na dodatek Santa Fe potrafi bardzo dobrze tuszować swoją podsterowność.
Niestety, jest też druga strona medalu - "koreańczyk" wyraźnie informuje o pojedynczych niedoskonałościach nawierzchni. Co więcej, z jego sztywnego zawieszenia dochodzą czasem głuche stuki. Plus za dobre wyciszenie szumów wiatru.
Układ kierowniczy z elektrycznym wspomaganiem typu Flex Steer, pracującym w jednym z trzech trybów, to porządne urządzenie. Oprócz ustawienia Normal, kierowca ma do wyboru także Comfort i Sport, dający naprawdę dobre czucie tego, co dzieje się z przednimi kołami. Prawdę mówiąc, z innego się nie korzysta.
Mocy przybywaj
W sprintach Hyundai rozczarowuje. Rozpędzanie od 0 do 100 km/h w 10 s to zbyt długo, jak na 197 KM. O nadmiarze mocy nie ma tu mowy, jednak przy wyższych prędkościach Santa Fe pozwala na bezstresowe wyprzedzanie.
2,2-litrowy turbodiesel ma wszystkie zalety, z jakich znana jest rodzina CRDi. To wysoka kultura pracy, szybka odpowiedź na dodanie gazu oraz łatwość nabierania obrotów. Silnik Hyundaia potrafi wdrapać się na 4500 obr./min jakby od niechcenia, nie wykazując przy tym żadnych oporów. W jego przypadku nie ma też mowy o jakiejkolwiek turbodziurze.
Do współpracy z jednostką napędową służy 6-stopniowa skrzynia mechaniczna o dobrze dobranych przełożeniach. Mechanizm zmiany biegów jest precyzyjny, a jego skoki krótkie. Niestety, w testowanym egzemplarzu zdarzało się, że "dwójka" wchodziła z wyraźnym oporem.
Słaba widoczność
Największą wadą nadwozia Hyundaia jest kiepska widoczność w przód po przekątnej. Prawe lusterko wraz ze słupkiem dachowym potrafi zasłonić np. Fiata Seicento, o czym mogliśmy przekonać się podczas jazd testowych. Z miejsca kierowcy ciężko wyczuć gabaryty auta, dlatego we wszelkich manewrach zbawieniem okazują się seryjne czujniki parkowania oraz kamera cofania.
Z niemieckim akcentem
Elektrycznie ustawiane fotele (z seryjną regulacją lędźwiową) są niezłe. Za kierownicą Hyundaia siedzi się jak w minivanie, czyli z mocno zgiętymi kolanami, ale za to wsiadanie do niego i wysiadanie jest bardzo wygodne. Podobnie jak obsługa podstawowych funkcji.
Dziwi, że menu zestawu multimedialnego zostało przetłumaczone na język polski, ale na ekranie komputera pokładowego między zegarami próżno szukać naszego języka. Seryjna nawigacja wyróżnia się dokładną mapą, na której znalazły się m.in. autostrada A2 oraz nieoddany jeszcze do użytku odcinek łączący obwodnicę Wrocławia z Oleśnicą. Głos kobiecy z naleciałościami języka niemieckiego, czytający wskazania nawigacji, mocno irytuje. Podobnie jak to, że nawet po jego wyłączeniu, za każdy razem, gdy się wpisuje nowy cel podróży, "pani" znów daje o sobie znać.
Tanio nie jest
Hyundai do Santa Fe 2.2 CRDi przykleja metkę z ceną od 157 900 zł za wersję podstawową. Mimo że ma bogate wyposażenie, to i tak kosztuje sporo. Dla porównania BMW X3 xDrive20d to wydatek 165 600 zł, a prestiżu ma znacznie więcej. Tyle tylko, że nie nazywa się tak dźwięcznie, jak Hyundai.
Podsumowanie
Nowe Santa Fe jest olbrzymie wewnątrz, bardzo dobrze wykonane, ciche, porządnie wyposażone i ma dopracowany układ jezdny. Nie zaszkodziłyby lepsza dynamika i wyższy komfort resorowania. Ale to i tak kawał dobrego samochodu. Tylko czy Koreańczycy nie przesadzili z jego ceną? Naszym zdaniem jest zbyt wysoka.
Auto, które powstało z myślą o USA, na tamtejszym rynku będzie oferowane także w odmianie LWB, wydłużonej o 21 cm. W stosunku do krótszej wersji, dostępnej także u nas, wyróżnia się ona dwoma dodatkowymi siedzeniami, mieszcząc 7 pasażerów. Na Starym Kontynencie Santa Fe występuje tylko z krótkim nadwoziem, ale potrafiącym pomieścić 5 lub 7 europejczyków. To się nazywa oszczędność.
Maciej Struk