Kupiłbyś mikrosamochód, gdyby był tani?

Frankfurt, Paryż, Genewa, Detroit, Los Angeles, Nowy Jork, Szanghaj, Pekin... Na wielkich imprezach wystawienniczych świata motoryzacji uwagę dziennikarzy i publiczności przykuwają przede wszystkim ekspozycje czołowych koncernów i szeroko reklamowane premiery nowych modeli samochodów powszechnie znanych marek. Tymczasem sporo ciekawego dzieje się również na obrzeżach głównego nurtu...

Podczas jesiennego salonu w Paryżu (nawiasem mówiąc, jak poinformowano, tegoroczny Mondial de l'Automobile odwiedziło dokładnie 1 mln 66 tys. 467 osób, z czego jedną czwartą stanowiły kobiety, a jedna trzecia młodzi poniżej 35. roku życia) zatrzymaliśmy się na dłużej - sami zastanawiamy się, dlaczego - na stoisku mało znanej firmy Noun'Electric, która pokazała kilka wersji pojazdu o nazwie NoSmoke Flower Power. Jest to stylizowany na starą, klasyczną terenówkę czteromiejscowy samochód elektryczny, którego baterie, według producenta, pozwalają przejechać 80 km z prędkością maksymalną 70 km/godz. Akumulatory można ładować ze zwykłego, domowego gniazdka a koszt pokonania 100 kilometrów wynosi, w realiach zachodnioeuropejskich... 1 euro. Fajna zabawka, na razie oferowana m.in. we Francji, Włoszech, Holandii, Grecji, na Cyprze oraz na wyspach Polinezji. Ciekawe, czy przyjęłaby się i u nas? W kontekście snutych przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego planów zelektryfikowania polskiej motoryzacji, kto wie... A wyobraźcie sobie ten dialog:

Reklama

- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. Czym teraz jeździsz?

- Nou-smoukiem flałerem-pałerem...

Poczesne miejsce na targach motoryzacyjnych, zwłaszcza we Francji, zajmują producenci mikrosamochodów. To określenie oznacza pojazdy o długości do 3 metrów, napędzane silnikami elektrycznymi lub spalinowymi o bardzo ograniczonej  pojemności i mocy. Takie auta czy raczej autka były powszechnie używane po II wojnie światowej. Dzisiaj znów zaczynają się cieszyć popularnością, zwłaszcza wśród mieszkańców wielkich aglomeracji. Mają bowiem niezaprzeczalne zalety: są tanie w zakupie (ulgi podatkowe!) i eksploatacji, przyjazne dla środowiska naturalnego, ich niewielkie rozmiary ułatwiają poruszanie się po zatłoczonych ulicach i znalezienie miejsca do parkowania, a także, co bardzo ważne - w wielu krajach mogą być użytkowane przez osoby niepełnoletnie, bez prawa jazdy.  

Na wzrost zainteresowania mikrosamochodami wpływają starania  producentów, by oferowane przez nich pojazdy nie kojarzyły się już z siermiężnymi bieda-wozami.

W Paryżu na  ekspozycjach takich firm jak Ligier czy Aixam, potentatów segmentu microcars, pyszniły się wyposażone w efektowne alufelgi, "terenowe" elementy stylizacyjne, błyszczące chromem i metalizowanym lakierem modele, z określeniami GTI, Coupe, Highland czy Crossline w nazwach.

Niestety, czar pryska, gdy zajrzymy do wnętrza owych pięknie prezentujących się  pojazdów. Prędkościomierz, którego skala kończy się na liczbie 80 czy prymitywne wykończenie zdradzają ich rzeczywistą naturę.  

Swoją drogą warto przypomnieć, że my też mieliśmy kiedyś swojego microcara. Mowa oczywiście o Mikrusie MR-300, produkowanym w latach 1957-60 przez WSK Mielec przy współpracy WSK Rzeszów. Trzy metry długości, cztery miejsca, bagażnik o pojemności około 200 l., tylny napęd, silnik o mocy 14,5 KM - dwusuwowy,  dwucylindrowy, chłodzony powietrzem. Maksymalnie uproszczona budowa.  Prędkość maksymalna: 90 km/godz. Zużycie paliwa: między 4 a 6 litrów benzyny na 100 km.

Niestety, nie udało się uruchomić  wielkoseryjnej produkcji (powstało tylko 1728 sztuk) tego ciekawego, jak na tamte czasy, auta, więc było ono drogie. Źródła podają, że kosztowało 50 (!) ówczesnych średnich pensji. Mikrus zniknął zatem w mrokach historii, podobnie zresztą jak pozostałe owoce rodzimej myśli technicznej w dziedzinie motoryzacji. A mikrosamochodów zagranicznego pochodzenia na naszych drogach, m.in. ze względu na ograniczenia prawne, praktycznie się nie spotyka.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy