Wtyczka chademo znika z ładowarek. Przegrała z CCS?
Elektryczna rewolucja niesie kierowcom zupełnie nowe problemy. Jednym z nich jest brak jednego, uniwersalnego, standardu ładowania pojazdów. Objawia się to np. w różnorodności wtyczek do ładowania. Jedna z nich - popularna CHAdeMO zdaje się odchodzić do lamusa. Czy właściciele wyposażonych w nią pojazdów mogą mieć wkrótce kłopoty z ładowaniem?
Promowane przez japońskich i francuskich producentów pojazdów gniazdo nie wytrzymuje konkurencji ze strony - stosowanego obecnie m.in. przez niemieckie koncerny - standardu CCS (Combined Charging System). Objawia się to m.in. w tym, że wiele nowych ładowarek nie jest wyposażona w "japońskie" złącze.
Jako przysłowiowy gwóźdź do trumny traktować można, ogłoszoną w maju, decyzję francuskich władz, które poinformowały o odchodzeniu od takiego rozwiązania. To jawna deklaracja "złożenia broni" - pamiętajmy, że promowane od 2010 roku gniazdo CHAdeMO wprowadzono głównie dzięki wysiłkom: Nissana, Renault, Mitsubishi, Toyoty Subaru i Grupy PSA. Nawet nowe modele Nissana, jak chociażby Ariya, korzystają już z gniazda typu CCS. To o tyle interesujące, że z technicznego punktu widzenia CHAdeMO zapewnia większe możliwości ładowania pojazdów niż popularyzujące się w Europie gniazda CCS. Japońska wtyczka może ładować auto z mocą nawet 400 kW. CSS - do 350 kW.
Odejście od CHAdeMO oznaczać może spore problemy dla właścicieli "pierwszej fali" elektryków, jaka pojawiła się na europejskich drogach. Tego rodzaju gniazda znajdziemy m.in. w obu generacjach Nissanów Leaf, bliźniaczych Mitsubishi i-MiEV, Peugeocie i-ON i Citroenie C-Zero czy jednej z najpopularniejszych hybryd plug-in - Mitsubishi Outlanderze PHEV. Korzystają z niego również wtyczkowozy koncernu Toyoty, jak np. hybrydowe Lexusy UX 300e i NX 450h+. Czy oznacza to, że tego typu pojazdów nie będzie już można ładować z ogólnodostępnych ładowarek?
Niestety - wiele wskazuje na to, że tak. Użytkownicy takich aut będą zmuszeni z korzystania z dostępnych już punktów, co przy szybko rozwijającej się infrastrukturze, za 2-3 lata stanowić może spory problem. Może się np. okazać, że w trasie - zamiast z publicznej ładowarki - trzeba będzie "ratować się" zwykłą "domową" wtyczką o napięciu 230 Voltów, a takie ładowanie trwać może nawet kilkadziesiąt godzin. Pozostaje mieć nadzieję, że rynek zareaguje na problem pojawieniem się np. stosownych przejściówek. Jeśli nie, w niedalekiej przyszłości na rynku wtórnym pojawić się może wysyp japońskich i francuskich elektryków w atrakcyjnych cenach...
***