Sędzia za wypadek już nie odpowie. Nie zdążył
Prokuratura nadal prowadzi śledztwo ws. wypadku z czerwca 2015 r., w którym uczestniczył zmarły sędzia Trybunału Konstytucyjnego Lech Morawski. Prokuratorzy wstrzymali wcześniej działania zmierzające do ew. uchylenia mu immunitetu, bo pojawiła się szansa na odnalezienie osób mogących wiedzieć coś o zdarzeniu.
Do wypadku, który jest przedmiotem śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku, doszło 18 czerwca 2015 r. na autostradzie A1. Mercedes, którym - jak informowały media - kierował zmarły 12 lipca sędzia, najechał na tył dostawczego peugeota, który przewrócił się na bok i uderzył w bariery. Kierowca peugeota odniósł poważne obrażenia.
Dwie zlecone przez śledczych ekspertyzy wskazały - jak twierdziły media - na winę Morawskiego. Na początku czerwca śledczy (drogą służbową, czyli za pośrednictwem Prokuratury Regionalnej) wystąpili do prokuratora generalnego z wnioskiem o rozważenie możliwości skierowania do prezesa Trybunału Konstytucyjnego wniosku o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności sędziego TK (czyli uchylenia mu immunitetu). Jednocześnie wystąpiono z wnioskiem o przedłużenie śledztwa, załączając do tego pisma, zgodnie z procedurami, akta sprawy.
Jak poinformowała Grażyna Wawryniuk, p.o. rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, w końcu czerwca zaistniały okoliczności, które sprawiły, że śledczy wystąpili do Prokuratury Regionalnej o zwrot akt.
Wawryniuk wyjaśniła, że prośba ta związana była z "pojawieniem się informacji, która zobowiązywała prokuratora do podjęcia dodatkowych czynności w sprawie wypadku". Poinformowała, że tuż po zdarzeniu na autostradzie, prokuratorzy pozyskali informację, że na miejscu pojawił się jako pierwszy samochód typu więźniarka. "Wtedy, mimo podjęcia szeregu działań, nie udało się ustalić, o jaki pojazd chodzi i dotrzeć do osób, które rzekomo miały być jako pierwsze na miejscu zdarzenia. Teraz pojawiła się informacja dająca podstawę do podjęcia czynności, które być może pozwolą zidentyfikować ten pojazd i ustalić tożsamość poruszających się nim osób" - zaznaczyła.
Dodała, że wspomniane czynności są realizowane. "Dopóki ich nie zakończymy, nie będziemy podejmować żadnych decyzji w śledztwie" - poinformowała Wawryniuk, dodając, że - jeśli uda się ustalić tożsamość osób, które poruszały się więźniarką - śledczy przesłuchają je, aby sprawdzić, czy zeznania nie wniosą do sprawy nowych informacji.
Po wypadku ekspert z Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Gdańsku sporządził opinię dotyczącą przebiegu zdarzenia. Śledczy nie informowali o konkluzji ekspertyzy, ale - jak donosiły media - wskazywała ona jednoznacznie, że to sędzia był sprawcą wypadku.
Mimo tego, pod koniec ubiegłego roku śledczy z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku zwrócili się do innych ekspertów - pracowników Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie (wchodzącego w skład Instytutu, mieszczącego się w Gdańsku Zakładu Badania Wypadków Drogowych) z prośbą o wykonanie drugiej ekspertyzy mającej określić przebieg zdarzenia. Opinię tę śledczy otrzymali wiosną br. Także w tym przypadku nie ujawnili jej treści, ale informowali, że jej autor dokonał takich samych ustaleń dotyczących przebiegu wypadku, jak ekspert, który sporządził pierwszą opinię. Czyli eksperci znów jako sprawcę wypadku wskazali sędziego. Obie opinie byłe zgodne z tym, co w notatce zapisali pracujący na miejscu zdarzenia policjanci.
- Do wypadku doszło w wyniku najechania na tył samochodu pokrzywdzonego, który w chwili zdarzenia poruszał się prawym pasem. W wyniku tego najechania doszło do utraty stateczności samochodu pokrzywdzonego. Obie opinie uzyskane w sprawie w kwestii końcowych wniosków są zbieżne - mówiła "Gazecie Wyborczej" prokurator Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Decyzja o zleceniu drugiej opinii dotyczącej przebiegu wypadku została podjęta przez śledczych z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku po tym, jak akta sprawy zbadała Prokuratura Krajowa, na czele której stoi prokurator generalny, czyli Zbigniew Ziobro (PK zwróciła się o nie do gdańskich śledczych w ub.r.). Jak informowała na początku br. gdańska prokuratura - z pisma, jakie PK dołączyła do zwróconych do Gdańska w listopadzie ub.r. akt, wynikało, że "należy rozważyć uzyskanie wszechstronnej i wyczerpującej opinii". Pierwszą opinię PK oceniła w piśmie jako "niepełną", według PK w ekspertyzie tej brak było m.in. odniesienie się ekspertów do wersji prezentowanych przez obu uczestników zdarzenia, innymi słowy - biegli nie wzięli pod uwagę linii obrony sędziego. Sędziego z nominacji PiS, tzw. dublera, którego przez rok do orzekania nie dopuszczał prezes Trybunału Andrzej Rzepliński.
Według "Gazety Wyborczej", która informowała, że mercedesem kierował Morawski, obaj uczestnicy wypadku przypisywali winę za zdarzenie drugiemu kierowcy. Jak podawał dziennik, kierowca peugeota twierdził, że jechał ze stałą prędkością prawym pasem niemal pustej autostrady, nagle poczuł silne uderzenie w tył pojazdu, a jego auto przewróciło się na bok.
Z kolei Morawski - według "GW" - miał zeznać, że jadąc lewym pasem, wyprzedzał kolumnę kilku samochodów, ze środka której nagle wyjechał peugeot, zajeżdżając mu drogę. Na innym przesłuchaniu miał dodać, że przed manewrem wyprzedzania w oddali zauważył białe auto. "Podjął manewr wyprzedzania i gdy włączył kierunkowskaz, by powrócić na pas prawy, doszło do zderzenia" - donosił dziennik.
Według "GW" pierwsza - zakwestionowana przez Prokuraturę Krajową - ekspertyza wskazywała jako winnego sędziego TK. Dziennik przytaczał m.in. treść głównego wniosku ekspertyzy: "Informacje zawarte w aktach sprawy nie dają podstaw do wnioskowania o nieprawidłowym zachowaniu kierującego peugeotem, stanowiącym przyczynienie do zaistnienia przedmiotowego wypadku".
Prokuratura śledztwo prowadziła przez dwa lata. Przez ten czas nie udało się nawet sędziemu uchylić immunitetu. Poszkodowany kierowca dostawczego peugeota przez rok się leczył, był poważnie ranny. Doznał wielokrotnych złamań obojczyka, urazów kręgosłupa i głowy, zerwania ścięgien barku. Same koszty rehabilitacji wyniosły 20 tys. zł, a całe straty jakie poniósł oszacował na 60 tys. Żadnego odszkodowania z polisy sprawcy nie dostał do dziś.