Proces ws. wypadku Szydło. Wciąż nie wiadomo, czy kolumna miała sygnały

Proces Sebastiana Kościelnika, kierowcy fiata seicento, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku z udziałem kolumny BOR, w którym poszkodowana została m.in. ówczesna premier Beata Szydło, wrócił do Oświęcimia. Ostatnich kilka rozpraw odbyło się w Krakowie.

Proces Sebastiana Kościelnika, kierowcy fiata seicento, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku z udziałem kolumny BOR, w którym poszkodowana została m.in. ówczesna premier Beata Szydło, wrócił do Oświęcimia. Ostatnich kilka rozpraw odbyło się w Krakowie.

Proces toczy się przed oświęcimskim sądem rejonowym od października ub.r. W Oświęcimiu odbyła się dotychczas tylko pierwsza rozprawa. W związku z tym, że tamtejszy sąd nie dysponuje salą do wykonywania czynności, gdy postępowanie jest niejawne, i konieczne jest korzystanie z materiałów znajdujących się w kancelarii tajnej, kolejnych kilka rozpraw odbyło się w sądzie okręgowym w Krakowie.

Reklama

W procesie klauzulą niejawności objęte są m.in. zeznania funkcjonariuszy BOR (obecnie SOP), którzy mówią o obowiązujących w tej służbie procedurach.

Prokurator okręgowy z Krakowa Rafał Babiński powiedział, że ogółem wnioskował o przesłuchanie ponad 70 świadków. Dotychczas przed sądem stawiło się ich niemal 30, w tym - w Krakowie - wicepremier Beata Szydło.

Sąd poinformował, że jedna rozprawa prawdopodobnie odbędzie się jeszcze w Krakowie.

We wtorek przed oświęcimskim sądem zeznawało 10 osób, które były świadkami przejazdu kolumny przez Oświęcim, choć żadna nie widziała wypadku.

Piotr K. był spośród nich najbliżej zdarzenia - ponad 100 m. Zeznał, że gdy stał na przystanku autobusowym, usłyszał syreny pojazdu uprzywilejowanego, który kilka sekund później się wyłonił. Wyraźnie widział czerwono-niebieskie sygnały świetlne. Gdy auto pokonywało rondo, świadek dostrzegł, że za nim jechało kolejne auto, również z włączonymi światłami. Po chwili usłyszał huk wypadku.

Piotr K. sam zgłosił się na policję dzień po zdarzeniu. Jak wspominał, skłoniły go do tego informacje w jednej z telewizji, która podawała, że pojazdy w kolumnie nie miały włączonej sygnalizacji dźwiękowej. "To nie była prawda. (...) Słyszałem sygnały dźwiękowe. Nie mam żadnych wątpliwości" - mówił.

Michała P. kolumna minęła kilka kilometrów przed Oświęcimiem. Dziś nie pamiętał już szczegółów, ale podtrzymał wcześniejsze zeznania, z których wynikało, że samochody miały włączone świetlne i dźwiękowe sygnały uprzywilejowania. Piotr R., który widział kolumnę kilkaset metrów od miejsca wypadku, powiedział, że wszystkie samochody emitowały sygnały świetlne. Mówił, że z pewnością pierwszy z nich miał włączony dźwięk.

Część świadków zeznała, że nie słyszała sygnałów dźwiękowych. Tak mówił Janusz D., który znajdował się 200-250 m od miejsca wypadku. Mówił, że jest wyczulony na taki dźwięk. Przez wiele lat pracował w kolumnie sanitarnej i konserwował sygnalizatory. Dodał, że kolumna poruszała się z prędkością 50-60 km na godz. Odległość między jednym a drugim pojazdem wynosiła około 15 m.

Dźwięku nie słyszało także małżeństwo G. Przejeżdżającą kolumnę widzieli przez okno kuchni mieszkania, około 300 m od miejsca wypadku. "Widziałam niebieskie sygnały świetlne i powiedziałam nawet do męża, że pewnie pani premier Szydło jedzie do domu" - mówiła świadek Janina G. Jej mąż Jan mówił, że auta mogły jechać z prędkością 80-90 km na godz.

Świadek Przemysław S. znalazł się w miejscu wypadku, choć samego zderzenia nie widział. Jechał z naprzeciwka i widział zbliżający się samochód uprzywilejowany, o czym świadczyła sygnalizacja świetlna. Nie słyszał dźwięku. Miał w aucie włączone radio. Zatrzymał się, aby ustąpić pierwszeństwa. Pierwszy samochód z kolumny go minął, a potem usłyszał huk. Uniósł głowę i dostrzegł samochód roztrzaskany o drzewo.

Mecenas Władysław Pociej, obrońca Kościelnika, powiedział PAP, że w procesie najistotniejsze będzie ustalenie, czy samochody rządowe stosowały sygnały uprzywilejowania, czy nie. Jego zdaniem istotne jest też ustalenie, czy kolumna - pomimo uprzywilejowania - miała prawo "rozwalić" każdy samochód czy nie.

Kolejna rozprawa odbędzie się w środę.

Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że rządowa kolumna trzech samochodów, w której jechała ówczesna premier Beata Szydło (jej pojazd znajdował się w środku kolumny - PAP) wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca Sebastian Kościelnik (zgodził się na ujawnienie wizerunku, imienia i nazwiska) przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto ówczesnej szefowej rządu, które wjechało w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusze BOR.

Prokuratura zarzuciła Sebastianowi Kościelnikowi nieumyślne spowodowanie wypadku.

Prokuratura w akcie oskarżenia wskazała, że kierowca przepuścił samochód emitujący świetlne sygnały uprzywilejowania, ale później nie zachował ostrożności, nie obserwował jezdni za swoim autem i nie upewnił się, czy pojazd uprzywilejowany jest jeden, czy więcej. Ruszył, nie ustępując pierwszeństwa, i doprowadził do zderzenia z drugim samochodem BOR, który akurat go wyprzedzał.

Na pierwszej rozprawie Kościelnik odmówił składania wyjaśnień. Sędzia odczytała jego wcześniejsze zeznania, w tym pierwsze, krótko po wypadku, gdy przyznał się do zarzutu nieumyślnego spowodowania wypadku. Później nie poczuwał się do winy.

W połowie marca ub.r. krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła do sądu w Oświęcimiu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania. Śledczy chcieli wyznaczenia Sebastianowi Kościelnikowi okresu próby wynoszącego rok. Mężczyzna miałby też zapłacić 1,5 tys. nawiązki. Na umorzenie nie zgodził się Sebastian Kościelnik wraz z obrońcą Władysławem Pociejem.



PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy