Polski kierowca

Powiedz Niemcowi „nie wolno”. To samo powiedz Polakowi

Polacy są narodem wyjątkowo niezdyscyplinowanym. Jeżeli Niemcowi, Norwegowi czy Duńczykowi powie się: "nie wolno", to on tego przestrzega. Czy dany zakaz mu się podoba czy nie, uznaje, że prawo jest prawem i należy się do niego stosować, jeśli żyje się w społeczeństwie. Polak wręcz odwrotnie! Nikt mu nie będzie rozkazywał i niczego zabraniał. On wie lepiej, co można, a co nie.

Przeprowadziliśmy mały eksperyment. Wybraliśmy uliczkę w pobliżu dużego osiedla mieszkaniowego, która stanowi jedyny dojazd dla służb miejskich i ratowniczych. Tą drogą podjeżdżają śmieciarki, tą drogą w razie pożaru musiałyby dotrzeć wozy strażackie. Na początku, tuż przy wjeździe, umieszczony jest wyraźnie widoczny znak B-36 czyli zakaz zatrzymywania się.

Zakaz tylko dla naiwnych

Codziennie stały tam samochody. I to pozostawione nie na chwilę, lecz od rana do nocy.  Kierowcy urządzili sobie w tym miejscu bezpłatny parking, gdyż na sąsiednich ulicach obowiązuje już strefa płatnego parkowania. Urządzili sobie parking, oczywiście ignorując ostentacyjnie wspomniany zakaz. Setki pojazdów przyjeżdżały tu rano, panie i panowie zamykali swe wehikuły i spokojnie wędrowali do miejsc pracy, położonych niejednokrotnie kilka ulic dalej.

Reklama

Potem przyjeżdżały śmieciarki, które albo musiały przeciskać się dosłownie na milimetry pomiędzy porozstawianymi  autami,  albo nie były w stanie zmieścić się i wówczas załoga takiego pojazdu ciągnęła na odcinku 150 metrów załadowane, ciężkie kontenery ze śmieciami.

Wielokrotnie uliczką tą przejeżdżały radiowozy policji i straży miejskiej, ale w ogóle nie reagowały na ewidentne naruszanie zakazu.  

Późnym popołudniem albo wieczorem panie i panowie powracali do swoich samochodów i zadowoleni z siebie odjeżdżali. Typowa polska rzeczywistość.

Zmusiliśmy straż miejską do pracy

Postanowiłem otworzyć oczy straży miejskiej i zmusić ją do reakcji. Miałem, rzecz jasna, świadomość, że straż miejska ma z pewnością o wiele ważniejsze zadania, niż pilnowanie przestrzegania jakiegoś tam zakazu zatrzymywania się na osiedlowej uliczce, ale przecież podobno prawo musi być prawem.

Kiedy pierwszy raz wezwałem straż miejską, naiwnie liczyłem, że w ciągu godziny lub dwóch przyjedzie radiowóz. Niestety, po 5 godzinach przekonałem się, że moje zgłoszenia najwidoczniej zostało zignorowane.

Zatelefonowałem ponownie pod nr 986 i wówczas poinformowano mnie, że jeszcze żadnej załodze nie przydzielono tego zgłoszenia, gdyż na razie funkcjonariusze są zajęci odwożeniem do izby wytrzeźwień ulicznych pijaków, czyli tzw. leżących.

Dopiero około godz. 23.00 (po 13 godzinach!!!) i po moich licznych ponagleniach pojawili się strażnicy, ale wówczas zdecydowana większość nieprawidłowo zaparkowanych samochodów już odjechała.

Nie dałem jednak za wygraną. W następnych dniach obrałem inną taktykę. Telefonowałem z samego rana i potem co godzinę przypominałem o swoim zgłoszeniu. To w końcu przyniosło rezultaty.

   80 mandatów na początek

Pierwsza wizyta straży miejskiej spowodowała wystawienie ponad 80 wezwań, które umieszczono za wycieraczkami samochodów. Każde auto funkcjonariusze sfotografowali, aby wezwany sprawca wykroczenia nie mógł się wyprzeć, że naruszył zakaz zatrzymywania. 

Ciekawe były reakcje tych kierowców, którzy powrócili do swych samochodów akurat w momencie fotografowania ich aut przez strażników.

Pewna dama,  wyglądająca na ważną menedżerkę, co najmniej szefową stoiska w markecie, urządziła ciężką awanturę, zabraniając strażnikom fotografować samochód, bo zdaniem tej pani to naruszenie jej prywatności.

Dwudziestoparoletni osobnik w dresie od razu zaproponował strażnikom "rozwiązanie polubowne" czyli 20 zł za odstąpienie od interwencji.

Starszy pan wygrażał, że ma znajomości i napisze skargę, a w jej wyniku strażnicy jutro wylecą z pracy.

Młoda dziewczyna, właściciela dużego SUV-a, krzyczała, że "to chamstwo, żeby czepiać się ludzi o byle co" i w ogóle  "co za kretyn postawił tutaj ten zakaz".

Jeszcze inna niewiasta zastosowała taktykę skrzywdzonego niewiniątka: biedna, po prostu nie zauważyła zakazu, a panowie od razu tacy surowi... a ja się tak ładnie uśmiecham...

Najważniejsza jest konsekwencja

Po pierwszej akcji nic jeszcze pozytywnego się nie stało. Wprawdzie ci ukarani już na tej ulicy nie parkowali, ale za to inni czynili to nadal, zadowoleni, że przybyło wolnych miejsc.

Pewien pan, kierujący nowiutkim mercedesem zaliczanym do klasy "S", krążył po uliczce kilka razy, aby znaleźć miejsce do pozostawienia swej limuzyny.  A przecież na sąsiedniej ulicy, w strefie płatnego parkowania, nie brakowało miejsc. No tak, ale tam trzeba by było zapłacić...

Następnego dnia znowu wezwałem straż miejską. Czyniłem tak przez cały miesiąc. Mandaty sypały się równo. Wreszcie zauważyłem, że coraz mniej pojazdów stoi za znakiem zakazu.

Kierowcy przekonali się, że to nie była jednorazowa akcja straży miejskiej,  lecz ulica ta jest regularnie patrolowana. Potem jeden ostrzegał drugiego: nie parkuj w tym miejscu, bo tutaj straż miejska codziennie wali mandaty.

No i oto właśnie chodziło. Dziś nikt nie ośmiela się pozostawić auta za znakiem zakazu. Uliczka nareszcie stała się przejezdna. Śmieciarki nie mają problemów z dojazdem, a w razie (odpukać) pożaru strażacy bez trudu podjadą z drabiną pod budynek. I to naprawdę nie jest sen czy marzenie, lecz rzeczywistość.

Przymus albo bicie po kieszeni

Jeden z kierowców zakładu oczyszczania miasta opowiadał mi, że na innym osiedlu też była podobna, zastawiona samochodami uliczka. Kierowcy parkowali tak, że nawet autom osobowym trudno było się przecisnąć, nie wspominając już o dużej śmieciarce.

No i w końcu pewien kierowca śmieciarki zdenerwował się do tego stopnia, że w najbardziej nonszalancko zaparkowanych samochodach poprzebijał wszystkie opony. I co? Następnego dnia nikt tam już mnie parkował!

Ja oczywiście nie pochwalam niszczenia czyjegoś mienia, ale wnioski są oczywiste. Co najbardziej działa na Polaka? Przymus albo bicie po kieszeni.

Niestety, sprawdza się stara zasada, że gdy nie można dotrzeć do świadomości, należy uderzać Polaka finansowo. To skutkuje najlepiej.

Ze świadomością zaś jest znacznie gorzej. Kierowcy nie zastanawiają się w ogóle na tym, że przecież ten zakaz zatrzymywania się został umieszczony tutaj w jakimś celu. Nie przewidują, że inne pojazdy,  służb komunalnych lub ratowniczych, mogą mieć trudności z dojazdem. A co ich to obchodzi...

Najważniejsze, że ja zaparkowałem! A inni niech się martwią. Tacy właśnie jesteśmy...

Trzeba to wymusić

Powyższe wnioski dedykuję wszystkim twórcom prawa, posłom, senatorom, ministrom. Możecie sobie wymyślać najlepsze nawet przepisy, ale jeśli kierowcy nie będą mieli nad sobą bata w postaci realnego zagrożenia mandatem, to nic z tego nie wyjdzie.

Nie można liczyć na to, że kierowca posłuży się wyobraźnią, uszanuje zakaz, wykaże się zdyscyplinowaniem. Trzeba to po prostu wymusić. Smutne, ale prawdziwe.

Ostatnio wiele szumu było na temat odblasków, które mają po zmroku nosić wszyscy piesi poza obszarem zabudowanym. I co, noszą? Ile osób ukarano za brak elementów odblaskowych?

Kolejna polska fikcja. Takie właśnie pozorne działania demoralizują społeczeństwo, które uważa: a niech tam sobie gadają, a ja zrobię tak, jak będę chciał...

Nie władzy szkodzicie, a sobie

Bardzo często słyszę argument, iż ten brak zdyscyplinowania kierowców i w ogóle Polaków wynika z tego, że skoro władza sama często nie przestrzega prawa, skoro tak wiele słyszy się wciąż o różnych aferach, że są równi  i równiejsi, to także społeczeństwo nie czuje się zobligowane do poszanowania przepisów.

Pewnie coś z tym jest. Tyle tylko, że naruszając przepisy kodeksu drogowego nie szkodzicie wcale władzy. Władza sobie poradzi! Włączy niebieskie bomby w czarnej limuzynie i jakoś przejedzie. Jak będą zaparkowane pojazdy utrudniające jej przejazd, to władza każe natychmiast je usunąć.

Wy, Drodzy kierowcy, szkodzicie sami sobie. Utrudniacie jazdę innym, swoim bliźnim, przez Waszą nagminną beztroskę, egoizm, brak wyobraźni i kultury.  Zablokujecie drogę dojazdową czy pożarową i nie myślicie o tym, jakie mogą być tego skutki. Wpakujecie się swoim autem na chodnik i guzik Was obchodzi, że piesi nie mogą się przecisnąć, że kobieta z wózkiem musi zejść na jezdnię.

Nie jestem wcale zwolennikiem policyjnego państwa, represji, czepiania się o byle co kierowców. Uważam jednak, że tych, którzy postępują bezmyślnie, utrudniają życie innym, trzeba surowo karać. Skoro nie ma świadomości, to pozostaje bicie po kieszeni.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy