Jedno piwo. Czy można usiąść za kierownicę?

"Only bad news is good news". Tylko złe wiadomości są dobrymi wiadomościami - głosi stara, dziennikarska zasada.

Codziennie informowani jesteśmy o tragicznych zdarzeniach na drogach. Fot. Pawel Skraba
Codziennie informowani jesteśmy o tragicznych zdarzeniach na drogach. Fot. Pawel SkrabaReporter

"Złe" w sensie: niepomyślne. "Dobre" - z punktu widzenia oglądalności, klikalności, słuchalności, czytelnictwa... Prawdopodobnie dlatego w ciągu ostatniego, bardzo długiego weekendu media tradycyjnie zasypywały nas doniesieniami o nieszczęściach, do których dochodziło na polskich drogach.

Telewizyjni prezenterzy z marsowymi minami codziennie informowali o rosnącej liczbie tragicznych zdarzeń i ich ofiar. Skończyło się na 938 wypadkach, 65 zabitych, 1218 rannych. W wymiarze bezwzględnym te dane robią fatalne wrażenie, ale trzeba zauważyć, że obejmują aż 10 dni, na ogół pogodnych, zachęcających do bliższych i dalszych eskapad, do szybszej niż zwykle jazdy. Należałoby je również odnieść do ogólnej długości dróg w Polsce i stale rosnącej liczby poruszających się po nich pojazdów. Niewykluczone, iż wówczas okazałoby się, że chociaż każda śmierć, każde ludzkie nieszczęście martwi, to jednak w całościowej ocenie nie jest wcale aż tak źle, a skrajny pesymizm bijący z utrzymywanych w alarmistycznym tonie meldunków z polskich weekendowych szlaków to gruba przesada.

Zamiast z sadystyczną wręcz niekiedy satysfakcją epatować społeczeństwo statystycznymi informacjami na temat wypadków, wyrwanymi z szerszego, obiektywizującego rzeczywistość kontekstu, warto byłoby zwrócić uwagę, że mimo horrendalnych cen paliw, tak wielu rodaków wciąż decyduje się na przyjemnościowe podróże samochodowe. Gdyby nie byłoby ich na to stać, siedzieliby w domach i nie narażaliby się na niebezpieczeństwo. Czy tego właśnie chcemy?

Tylko złe wiadomości są dobrymi wiadomościami... Szczególnie irytuje stwarzanie wrażenia, że wypadki drogowe są jakąś polską specyfiką. Tak, jakby gdzie indziej kierowcy nie popełniali błędów, nie przekraczali dopuszczalnej prędkości, nie wyprzedzali na trzeciego lub nie zdarzało im się zasnąć za kółkiem. Nieszczęścia zdarzają się wszędzie, tylko że w innych krajach nie popada się tego powodu w medialną histerię.

Niestety, jest jeden aspekt bezpieczeństwa na drogach, który trzeba uznać za naszą narodową specjalność. W ciągu majowego weekendu policja zatrzymała 5201 nietrzeźwych kierujących. Co pozwala się domyślać, jak wielu z nich udało się uniknąć kontroli i wpadki...

Pojawiają się głosy, że problem osób jeżdżących na podwójnym gazie jest u nas niepotrzebnie demonizowany. "Paplanina o pijanych kierowcach. Mordercy, zabierać prawo jazdy dożywotnio, zabierać samochody. Kolejne wypociny o pomysłach na karanie nietrzeźwych kierowców. Bełkot o społecznym przyzwoleniu etc... Tymczasem w zeszłym roku nietrzeźwi kierowcy spowodowali 8,4% wypadków. A trzeźwi - 91,6%. Ponad trzy razy więcej wypadków niż nietrzeźwi spowodowali ci, którzy jeżdżą zbyt szybko. Trzy razy więcej ci, którzy wymuszają pierwszeństwo. Jak więc karać tych, którzy zapieprzają nie patrząc na nic?

Agencja SE/East News

No cóż, wypadałoby trzy razy dotkliwiej niż "pijanych". Więc, przykładając miarkę histeryków od zabierania prawa jazdy - zabić? Podobnie jak tych, którzy jeżdżą na czerwonym, wyprzedzają tam, gdzie nie wolno, nie raczą patrzeć w lusterka, nie włączają kierunkowskazów? Czy na to jest społeczne przyzwolenie? Że jak nie ma fotoradaru, to można jechać 80 km/h po osiedlu, gdzie jest strefa zamieszkania, 140 po wiosce? Mam dość powszechnego wycierania sobie gęby pijanymi kierowcami. To nie pijani niosą śmierć, ale trzeźwi. Debile." - pisze jeden z naszych Czytelników.

Cóż, ostro i nie bez racji. Z drugiej strony, taka analiza wypadkowej statystyki prowadzi na manowce, mianowicie do absurdalnego wniosku, że po pijanemu jeździ się bezpieczniej. Poza tym trzeba pamiętać, że wypadki powodowane przez nietrzeźwych kierowców bywają często szczególnie spektakularne i budzą wyjątkowe oburzenie, gdyż nie wynikają ze splotu pechowych okoliczności, lecz z ludzkiej lekkomyślności, by nie rzec - głupoty.

W internetowych komentarzach pojawiają się liczne pomysły rozwiązania problemu pijaństwa za kółkiem. Jedni proponują... złagodzenie kryterium nietrzeźwości, przez podniesienie dopuszczalnego limitu zawartości alkoholu we krwi do na przykład 0,8 prom. Inni przeciwnie: żądają zaostrzenia kar - bezwzględne wieloletnie więzienie dla każdego przyłapanego za jazdę choćby po jednym piwie. Są też propozycje mniej radykalne, za to całkiem rozsądne - zwolnienia sądów z konieczności zajmowania się pijanymi kierowcami, zniesienia kar pozbawienia wolności, i tak z reguły łagodnych i wymierzanych w zawieszeniu, za to wprowadzenia bardzo słonych grzywien, których wysokość byłaby wprost proporcjonalna do ilości alkoholu w organizmie przyłapanego przez policję delikwenta. Powiedzmy... 2 000 zł za każde 0,1 promila. I obligatoryjne zajęcie pojazdu na rzecz przyszłej kary...

Wiadomo, że bardzo wielu zatrzymywanych nietrzeźwych kierowców to tak zwani "wczorajsi". Pili poprzedniego dnia, przespali się kilka godzin, czują się zupełnie normalnie i siadają za kółkiem, nie mając świadomości, że w ich krwi wciąż tkwi spora dawka alkoholu. I tu rodzi się kolejny pomysł. Otóż w rozwiązaniu problemu "wczorajszych" mogłoby pomóc wprowadzenie obowiązku wyposażania samochodu w alkomat. Prosty, tani, poręczny, a jednocześnie w wiarygodny sposób wskazujący, czy możemy prowadzić pojazd bez narażenia się na prawne konsekwencje. Mając takie urządzenie w pojeździe niejeden kierowca powstrzymałby się od wyruszenia w drogę, a na pewno nikt nie mógłby już tłumaczyć się, że nie wiedział, w jakim jest stanie.

Obowiązkowe samochodowe alkomaty z pewnością uratowałyby więcej ludzkich istnień niż gaśnice, z którymi musimy jeździć już od wielu lat.

poboczem.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas