Rozgrzebana Polska. "Tirówki" bez pracy. Podyskutuj
Przez kilka miesięcy był to jeden z najważniejszych tematów publicznych dyskusji - dziś, po wyborach, jakoś zanika w tle. A nie przestał być aktualny!
Nadal jeżdżę bardzo dużo po Polsce i potwierdzam: Polska jest rozgrzebana. W większości dużych miast przebudowy, budowy i remonty dróg spowodowały spadek średniej prędkości jazdy do ok. 3 km/h. Z centrum Warszawy do rozjazdu na Kraków i Katowice (10 km) jedzie się do dwóch godzin, niemal niemożliwe jest znalezienie wyjazdu, "siódemką" z Gdańska do Olsztynka (180 km) jedzie się 6 godzin, a "gierkówką" z Janek do Tomaszowa Mazowieckiego (100 km) - trzy godziny. Wygląda na to, że marznące przy głównych drogach "tirówki" zaczną dorabiać samym towarzystwem - przesuwając się w korku, kierowcy będą szczęśliwi, mogąc zabrać do auta jakąś żywą istotę, by po prostu mieć do kogoś otworzyć gębę...
Tyle że mnie to cieszy. Nie, nie - powstrzymajcie porozumiewawcze uśmieszki: ani nie jestem masochistą, ani na liście płac ministra Grabarczyka. To nie jest wina ustępującego ministra, że Stalin zakazał budowania dróg we "frontowym kraju", za jaki uznał Polskę. Dróg potrzebowali tylko kapitaliści i agresorzy. Wyłom w tym szaleństwie uczyniono tylko w latach 1970., za Gierka, kiedy powstało kilkaset kilometrów dróg nowszych niż przedwojenne lub hitlerowskie.
Tak więc cierpię - ale jestem zadowolony. Bo wreszcie drogi powstają.
Ale to nie drogi i estakady są największymi polskimi wyzwaniami. Bo te powstają i są oddawane do użytku. Sądząc po szybkości budowania, wykańczania i oddawania do użytku, najstraszliwszymi konstrukcjami są kładki dla pieszych.
Na przykład taka przerażająca inwestycja, jak wyposażona w dwie pary schodków i dwie windy, rozciągająca się na całe 40 m kładka nad ulicą Puławską w Warszawie, wymaga kompletnej dezorganizacji ruchu na rok, ustawienia tymczasowych przystanków, dodatkowych świateł. Myślę, że nawet organizacja wyprawy na Księżyc musiała być łatwiejsza!
A potem, jak uczy przykład innych kładek w Warszawie, jak już kładka jest gotowa, śliczna, zagraniczna po prostu, jak z Pewexu, przez kolejne pół roku można się przyglądać, jak niszczeje, zamknięta dla pieszych, ze schodami zabitymi deskami, pokrywając się wciąż nowymi bazgrołami... Bo nie można jej "odebrać" urzędniczo.
Powiecie, że pieprzę? Że bzdury? A ja powiem na to, że przez ten czas, jak powstawała (wciąż nieoddana do użytku!) kładka na Puławskiej, budowlańcy "południowej ekspresówki" Warszawy zdążyli zrobić dwa wiadukty, położyć 6 km dwupasmowej drogi, przygotować się do dwóch spośród największych estakad w historii stolicy... Przez ten czas powstało jakieś 15 km trasy ekspresowej pod Elblągiem!
A to naprawdę nie jest kwestia tylko tej jednej kładki, tylko przejść nad ulicami i tylko Warszawy. Czy ktoś mi może powiedzieć, o co tu chodzi?
Maciej Pertyński