Tirówki, żebracy i policjanci...
Pokonując codziennie kilometry polskich dróg, stykamy się z wieloma intrygującymi sytuacjami i postaciami. Większość takich spotkań wywołuje co najwyżej lekki skok ciśnienia, jednak niektóre mogą być naprawdę niebezpieczne.
W naszym serwisie pisaliśmy już o tzw. tirówkach, czyli niewiastach świadczących przy drogach usługi seksualne. Jak sama nazwa wskazuje, ich oferta skierowana jest do konkretnej grupy zawodowej, jednak oczywiście skusić może się każdy... Co zresztą widać na załączonym zdjęciu.
Wspomniane panie rzadko zresztą bywają nachalne i nie histeryzują, jeżeli zlekceważymy ich obecność. Z tego względu również stróże prawa dają im spokój, bo po pierwsze prostytucja nie jest w Polsce karalna (jedynie czerpanie z niej korzyści), a po drugie dziewczyna zawsze może się wybronić, że zapałała tak wielkim uczuciem do nowo poznanego kierowcy, że na miejscu złożyła mu dowód miłości...
Gorzej bywa z policją na drodze. Okrzyk pasażera: Uważaj! Stoją! z reguły wywołuje uderzenie krwi do głowy, nagły skok adrenaliny, a noga bez jakiegokolwiek świadomego polecenia gwałtownie naciska pedał hamulca. Jeszcze gorzej, gdy załoga radiowozu działa z zaskoczenia. Wbrew zapowiedziom, drogówka nie zrezygnowała bowiem z zastawiania pułapek radarowych i aż dziwne, że nie słyszy się jakoś o wypadkach z udziałem uzbrojonych w lizak funkcjonariuszy, którzy zaczajeni w krzakach ni stąd, ni zowąd wyskakują na jezdnię.
Co więcej, policja coraz częściej stosuje różnego rodzaju triki, które mają być odpowiedzią na coraz bardziej rozpowszechnione wśród kierowców CB-radia. Nietrudno spotkać nieoznakowany wideoradar, a przydrożny patrol również nie musi bić po oczach kogutami i napisem "Policja". Szkoda tylko, że w ten sposób zatraca się prewencyjną rolę policji. Obecność funkcjonariuszy nie działa już odstraszająco, a ich jednym celem staje się ukaranie mandatem.
Jednak policja to nie jedyna służba mundurowa, która może zatrzymać nas na drodze. Nie wszyscy może wiedzą, że od wejścia Polski do strefy Schengen funkcjonariusze Straży Granicznej mogą zatrzymywać samochody nie tylko w strefie przygranicznej. Strażnicy nie karzą jednak za prędkość, ich kontrole skupią się np. na legalności naszego pojazdu.
Czasem na drogach spotkać można funkcjonariuszy Żandarmerii Wojskowej. Mogą oni kierować ruchem, więc trzeba zastosować się do ich wskazań, natomiast kontrolę samochodu (w tym prędkości) mogą przeprowadzić tylko w towarzystwie policjanta.
Coraz bardziej zatraca natomiast sens istnienia straż miejska. Służba, która została powołana do wypisywania mandatów dla osób niesprzątających po swoich psach i usuwania z ulic pijaczków, próbuje wyręczać policję kontrolując prędkość. Najwyraźniej takie otrzymuje wytyczne "z góry", wszak wiadomo nie od dziś, że przenośne fotoradary to kury znoszące złote jajka.
Plagą wspomnianych ulic w miastach stali się różnego rodzaju usługodawcy. Do tej grupy należą na przykład nieformalni "parkingowi", oferujący popilnowanie samochodu. Chociaż zioną wczorajszym alkoholem i rażą niechlujnym wyglądem, starają się być grzeczni i uprzejmi. Co nie znaczy, że w przypadku odmowy powstrzymają się od uwagi: "radzę skorzystać, bo ktoś może auto porysować, a przecież szkoda lakieru".
Są tacy, którzy próbują brać kierowców na litość. Po Krakowie krąży dżentelmen, tłumaczący, że pieniądze zarobione na "strażowaniu" przy aucie są mu potrzebne do opłacenia... pompowania kół w wózku inwalidzkim.
Nie wszystkie osoby czyhające na stojących w korku kierowców chcą im coś zabrać. Niektóre wprost przeciwnie, chcą nam coś dać. A to gadżety reklamujące środki na chorobę lokomocyjną, a to ulotki reklamujące praktycznie wszystko - od agencji towarzyskiej po adwokata. Swoją drogą to po skorzystaniu z tej pierwszej i druga ulotka może się przydać...
Nietrudno również zostać właścicielem gazety, w której co prawda są głównie reklamy, ale za to jest za darmo.
Na skrzyżowaniach grasują bandy wyrostków, wymuszających mycie szyb w samochodach. Ci bywają bezczelni i agresywni. Chlapnąć brudną wodą, kilka ruchów równie brudną szmatą i już widzimy dłoń, czekającą na zapłatę. Co gorsza, odmowa zapłaty może skończyć się tragicznie. Nie dalej jak kilka tygodni temu w Krakowie jeden z kierowców został zaatakowany i dźgnięty nożem, bo odmówił zapłaty za niechcianą usługę. To nieco zmobilizowało policję i przynajmniej w Krakowie czyściciele (chwilowo?) zniknęli z ulic.
Młodzieńcy z wiadrami i ścierkami przynajmniej udają, że pracują. Są jednak także zwyczajni żebracy, przeważnie o śniadej cerze, którzy kuśtykając o kulach bez żenady podtykają rękę z żądaniem pieniężnego datku. Może to nie po chrześcijańsku, ale widok zbliżającego się żebraka oznacza często okazję do sprawdzenia własnego refleksu: czy zdążę w porę zamknąć okno w aucie?
Ostatnio pojawili się osobnicy, pochodzący z tego samego rejonu świata co wspomniani wyżej regularni żebracy, którzy działają, powiedzmy, w sferze kultury i sztuki. Formują orkiestry, umilające (?) muzyką (?) oczekiwanie zmiany świateł na skrzyżowaniu.
Zauważmy, że wszyscy ci ludzie: tirówki, pseudoparkingowi, czyściciele szyb, żebracy, akordeoniści, przedstawicieli organów ścigania nie wyłączając, mają jedną wspólną cechę: czyhają na naszą, kierowców, gotówkę. Panie ministrze finansów, czy wymuszone w ten sposób pieniądze nie powinny być podstawą jakiejś ulgi podatkowej?