Autostrady. Ceny w Polsce to zdzierstwo
Mimo powszechnych narzekań na paskarskie ceny, ruch na polskich autostradach rośnie.
Przynajmniej na szczególnie często krytykowanym odcinku A4 Kraków-Katowice. Jak poinformował Stalexport Autostrada Małopolska, spółka zarządzająca tym fragmentem "a-czwórki", w pierwszym kwartale 2013 r. wspomnianą trasą przejechało o 5,5 proc. więcej pojazdów niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Samochodów osobowych - o 6,4 proc., ciężarówek - o 1,2 proc.
Czym wytłumaczyć ten wzrost popularności autostrady A4? Może to skutek wyjątkowo uciążliwej zimy, która zniechęcała kierowców do korzystania z dróg alternatywnych? A może przejaw ich zdrowego rozsądku? Podróżowanie autostradami ma bowiem więcej zalet niż wad.
Zacznijmy jednak od minusów. Najważniejszym jest oczywiście wysokość opłat. Przejazd samochodem osobowym autostradą A4 z Krakowa do Wrocławia, tam i z powrotem, kosztuje 78,40 zł, czyli około 19 euro. Za te pieniądze w Austrii można kupić winietę, uprawniającą do swobodnego korzystania przez 10 dni z całej sieci tamtejszych dróg szybkiego ruchu. I zostanie jeszcze parę euro na kawę z hot dogiem w przydrożnym barze...
Szczególnie fatalnie wypada zestawienie owych 78,40 zł z przeciętnymi zarobkami Polaków. Słowem - zdzierstwo, wołające o pomstę do nieba.
Niektórzy nie lubią autostrad twierdząc, że są one nudne i wszędzie takie same. Służą jedynie do przemieszczania się z punktu A do punktu B, nie pozwalając poznać okolicy. Korzystając ze zwykłych dróg zwiedzamy kraj, możemy zatrzymać się w niemal dowolnym miejscu, zboczyć z trasy, by zobaczyć coś ciekawego. Takie podróżowanie rozwija i wzbogaca. Oczywiście wtedy, gdy dysponujemy czasem, jedziemy turystycznie, wakacyjnie.
Teraz o zaletach. Wyobraźmy sobie, że mieszkając w Krakowie postanowiliśmy wybrać się z rodziną na weekend do stolicy Dolnego Śląska. Chcemy wypić piwo na słynnym wrocławskim rynku, zwiedzić Ostrów Tumski, pokazać dzieciom Panoramę Racławicką i ogród zoologiczny. Podróż do Wrocławia drogami bezpłatnymi zajmie nam 4 - 4,5 godziny. Korzystając z autostrady dotrzemy do celu w ciągu trzech godzin, bez większego pośpiechu, łamania przepisów. Nie tracimy czasu, dzieciaki będą mniej marudzić. Bezcenne.
Jazda autostradą jest zdecydowanie bezpieczniejsza. W 2012 r. na polskich autostradach zanotowano tylko 247 wypadków (0,7 proc. ich ogólnej liczby), w których zginęły 44 osoby (1,2 proc. wszystkich zabitych na drogach), a 390 odniosło obrażenia (0,9 proc. ogółu rannych). Te dane mówią same za siebie.
Jazda autostradą rządzi się prostymi zasadami. Wystarczy przestrzegać limitów prędkości, zerkać odpowiednio często we wsteczne lusterka, zachowywać bezpieczną odległość od poprzedzającego nas pojazdu. Na autostradzie rzadziej irytujemy się zachowaniami innych kierowców, nie denerwujemy się trudnymi do wyprzedzenia zawalidrogami. Nie ma kolizyjnych skrzyżowań, gąszczu znaków drogowych, skomplikowanych objazdów, nie ma (a przynajmniej nie powinno być) rowerzystów, pieszych, zastawianych przez straże miejskie i gminne pułapek radarowych, zaczajonych na poboczach policjantów z "suszarkami" itd. Podróżowanie zwykłymi drogami, nie omijającymi miejscowości, z mnóstwem zakazów i nakazów, gorzej utrzymanymi, z różnej, delikatnie mówiąc, jakością nawierzchni, wymaga znacznie większej koncentracji. W rezultacie dojeżdżamy do celu bardziej zmęczeni.
Jazda autostradą, z jednostajną prędkością, bez częstego przyspieszania, hamowania, zmiany biegów, lepiej służy samochodom. To dlatego auta sprowadzane z Niemiec pomimo dużo większych przebiegów są zazwyczaj w lepszym stanie technicznym niż podobne egzemplarze eksploatowane w Polsce.
Szybciej, bezpieczniej, wygodniej, bez stresu... Czy, zwłaszcza przy okazjonalnych, dalszych podróżach, nie jest to warte wysupłania dodatkowych kilkudziesięciu złotych na autostradowe opłaty?