Spowodowała wypadek. Sąd przyznał jej odszkodowanie i rentę
Czy ktoś kto wymusza pierwszeństwo i doprowadza w ten sposób do wypadku, jest wyłącznym jego sprawcą? Wbrew pozorom odpowiedź na takie pytanie nie jest oczywista, a wina za zdarzenia drogowe może być czymś płynnym.
Niektóre przepisy ruchu drogowego potrafią być niejasne lub lakoniczne, a zrozumienie ich może wymagać znajomości innych paragrafów i wypracowania na ich podstawie odpowiedniej interpretacji. Interpretacji, co do której różni prawnicy mogą mieć różne zdanie. Wydawałoby się jednak, że są paragrafy proste i jednoznaczne, nie dające pola do interpretacji. Na przykład ten mówiący o konieczności ustąpienia pierwszeństwa przejazdu. Jeśli ktoś nie zastosuje się do tego przepisu i dojdzie do zderzenia, jego wina jest jednoznaczna, prawda?
Okazuje się, że wcale to nie jest takie proste, czego dowodem jest historia pewnej rowerzystki. Poruszała się ona drogą podporządkowaną i chciała przeciąć ruchliwą drogę z pierwszeństwem. Przed skrzyżowaniem ustawiony był znak STOP, co wymuszało na kierujących zatrzymanie się i uważną obserwację sytuacji drogowej, przed kontynuacją jazdy.
Niestety i tak doszło do zderzenia. W rowerzystkę uderzyła poruszająca się drogą z pierwszeństwem kierująca samochodem. Kto był winny tego zdarzenia? Okazało się, że sprawa wcale nie jest taka prosta.
Intuicja podpowiadałaby, że to rowerzystka zawiniła, ale ta zdecydowała się pozwać ubezpieczyciela kierującej samochodem. Domagała się wypłacenia jej zadośćuczynienia za to zdarzenie, a także określenie, kto jest odpowiedzialny za dalsze szkody, które mogą powstać przyszłości. Nie znamy szczegółów zdarzenia, ale z samych roszczeń można domyślać się, że rowerzystka została ranna w wypadku i spowodowało to u niej trwały uszczerbek na zdrowiu.
Sąd Okręgowy odrzucił jej roszczenia, stwierdzając że to ona ponosi winę za spowodowanie wypadku. Sąd zauważył też, że zdecydowała się wyjechać na drogę z pierwszeństwem, pomimo panującego na niej dużego ruchu. Rowerzystka odwołała się jednak od tego wyroku.
Sprawie przyjrzał się więc Sąd Apelacyjny w Lublinie, który nakazał ponowne jej rozpatrzenie. W ocenie sądu drugiej instancji ubezpieczyciel nie udowodnił, że winę za zdarzenie ponosi wyłącznie rowerzystka. Ostatecznie zapadł wyrok, w którym uznano, że co prawda wypadek spowodowała sama poszkodowana, ale kierująca samochodem nie zastosowała zasady ograniczonego zaufania. To znaczy nie przewidziała, że rowerzystka wjedzie jej pod koła z drogi podporządkowanej i zawczasu nie zrobiła niczego, co mogłoby zapobiec teoretycznemu wtedy jeszcze wypadkowi. Zdaniem sądu kierująca samochodem przyczyniła się w ten sposób do zdarzenia w 10 procentach. Sąd ustalił następnie wysokość odszkodowania, jakie należałoby się rowerzystce w takim przypadku i zasądził wypłacenie jej 10 procent kwoty odszkodowania oraz renty.
Rowerzystka nie zgodziła się jednak z takim wyrokiem i zwróciła się ze swoją sprawą do Sądu Najwyższego. Argumentowała, że nie można przypisywać jej 90 proc. winy za zdarzenie, ponieważ nie da się ustalić stopnia jej winy, gdyż nie ma na przykład dowodu na to, że nie zatrzymała się przed znakiem STOP. Poszkodowana zwróciła też uwagę, że pojazd który ją potrącił, miał niesprawny drogomierz (czyli, jak rozumiemy, licznik przebiegu), co powinno wskazywać na to, że samochód nie spełnia warunków dopuszczenia do poruszania się po drogach publicznych. Odwołanie od wyroku drugiej instancji złożyła także przeciwna strona sporu.
Sąd Najwyższy odrzucił w dużej mierze argumentację rowerzystki. Zdaniem sądu "sprawność drogomierza nie ma wpływu na reakcję kierowcy", więc rozpatrywanie czy pojazd z taką usterką mógł poruszać się po drodze, nie ma znaczenia dla sprawy. Bezprzedmiotowe zdaniem sądu jest też rozpatrywanie, czy rowerzystka zatrzymała się przed znakiem STOP czy też nie. Znak ten nie nakazuje wszak jedynie zatrzymania się:
Sąd Najwyższy zwrócił też uwagę, że brak odpowiedniej widoczności, również nie jest usprawiedliwieniem, ponieważ uczestnik ruchu powinien wziąć to pod uwagę i zachować się odpowiednio do sytuacji:
Sąd podkreślił również, że w momencie zdarzenia na drodze z pierwszeństwem "był duży ruch i nie było odstępu (pasa zieleni) między dwoma pasami ruchu w przeciwne strony". Jak rozumiemy była to zatem ulica dwupasmowa, gdzie kierunki ruchu nie były od siebie oddzielone. Rowerzystka musiała więc w ramach jednego manewru przeciąć cztery pasy. Sąd uznał, że w takich warunkach bezpieczne przejechanie na drugą stronę, czy to samochodem czy rowerem, mogło być niemożliwe. Rowerzystka powinna w takiej sytuacji skręcić w prawo i zawrócić na najbliższym skrzyżowaniu lub przeprowadzić rower na drugą stronę korzystając z przejścia dla pieszych. Konkludując sąd stwierdził, że:
Sąd dodał też, że kierującej samochodem nie można zarzucić ani jazdy ze zbyt dużą prędkością, ani zbyt późnej reakcji na pojawienie się rowerzystki. Przyznał jednocześnie, że sąd drugiej instancji słusznie dokonał oceny stopnia winy obu uczestników ruchu. Wniosek o kasację wyroku został więc odrzucony.
Z całej tej historii wyłaniają się dwa warte odnotowania wnioski. Po pierwsze nawet pozornie proste zdarzenia drogowe mogą być oceniane przez sądy latami - pierwszy wyrok w omawianej sprawie zapadł w lipcu 2015 roku. Po drugie zaś, podczas oceny sprawstwa w zdarzeniach drogowych, nie zawsze operuje się zerojedynkowym przypisaniem winy. Warto w tym miejscu przypomnieć jeden z zapisów ustawy Prawo o ruchu drogowym, o którym bardzo rzadko się mówi. Brzmi on:
Jak to rozumieć? Kierowca wyjeżdżający z drogi podporządkowanej ma obowiązek ustąpić kierującemu na drodze z pierwszeństwem. Lecz ten na drodze z pierwszeństwem, widząc pojazd zamierzający wyjechać z drogi podporządkowanej, powinien brać pod uwagę ewentualność, że jego kierowca zachowa się niewłaściwie i wyjedzie mu przed maskę. Kluczowe jest tu też pojęcie, że "przez działanie rozumie się też zaniechanie". Jeśli jeden kierowca wymusi na drugim pierwszeństwo, to ten drugi powinien podjąć działanie, zmierzające do uniknięcia zderzenia. Jeśli miał czas na reakcję i zahamowanie, a nie reagował w ogóle, można mówić o zaniechaniu.
O tym przepisie miało kiedy się jednak mówi. W policyjnych komunikatach próżno szukać informacji, że jeden z kierowców wymusił pierwszeństwo, ale drugi mógł szybciej wcisnąć hamulec, albo miał miejsce żeby ominąć zagrożenie, ale tego nie zrobił, więc dostał mandat za "zaniechanie". Podobnie nie słychać o współwinie w przypadkach, w których pieszy szedł przez przejście prosto pod koła samochodu, zupełnie nie spoglądając w stronę pojazdu i nie reagując na to, że kierowca nie hamuje. Zwykle policyjne komunikaty i sądowe wyroki ograniczają się do uznania winy tego, kto bezpośrednio doprowadził do zdarzenia. Tak też było w opisywanym przypadku rowerzystki. Sąd pierwszej instancji orzekł jej wyłączną winę i dopiero podczas kolejnych procesów pojawił się wątek przyczynienia się do zdarzenia kierującej pojazdem.
Ktoś może oburzyć się, jak można przypisywać winę za zdarzenie komuś, kto w żaden sposób nie złamał przepisów. Wyroki jednak bywają w takich sprawach bardzo różne. Przykładowo w sprawie tegorocznego śmiertelnego wypadku w Wodzisławiu Śląskim zarzut jego spowodowania postawiono kierowcy, który wymusił pierwszeństwo, nie biorąc pod uwagę ustaleń zgodnie z którymi kierowca drugiego pojazdu kilkukrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Z kolei w innym głośnym wypadku, jaki miał miejsce w Olsztynie, sąd za sprawcę uznał właśnie kierowcę, który rażąco przekroczył prędkość, a nie kierującą, która zawracała w niedozwolonym miejscu i wymusiła pierwszeństwo.
Najbardziej dającym do myślenia przykładem jest jednak sprawa jaka miała miejsce kilka lat temu w Łodzi. Pijany pieszy wbiegł tam na czerwonym świetle pod koła samochodu. Sąd za winnego uznał kierowcę samochodu. Dlaczego? Biegli ocenili na podstawie nagrania z kamery w samochodzie, że kierujący przekroczył dozwoloną prędkość o 13 km/h. Zdaniem sądu, gdyby kierowca prędkości nie przekroczył, zdążyłby zahamować na widok nietrzeźwego pieszego wbiegającego na ulicę na czerwonym świetle. Więc to on winny jest potrącenia.