Nowe przepisy dla hulajnóg. Mają jeździć ulicami!

Od dłuższego czasu w Polsce toczy się dyskusja dotycząca uregulowania kwestii poruszania się na elektrycznych hulajnogach. Tzw. urządzenia transportu osobistego stwarzają poważne zagrożenie nie tylko dla samych użytkowników, ale też np. dla pieszych.

Ostatni projekt autorstwa Ministerstwa Infrastruktury dawał nadzieję na kompromisowe rozwiązanie. Resort chciał, by UTO traktowane były przez Prawo o ruchu drogowym na równi z rowerami. Oznacza to, że osoba korzystająca z elektrycznej hulajnogi byłaby zobowiązana do poruszania się po drodze dla rowerów. Ustawodawca przewidywał też możliwość jazdy po drodze, jeśli dopuszczalna prędkość nie przekracza na niej 30 km/h (czyli np. w obszarze zamieszkania i strefach "tempo 30") oraz - warunkowo - po chodniku, jeśli nie ma innej możliwości.

Proponowane rozwiązanie wydaje się najrozsądniejszym z kompromisów. Rowerzyści i osoby kierująca hulajnogą poruszają się z podobnymi prędkościami i - z grubsza - legitymują się też podobną masą. Obowiązek korzystania z dróg rowerowych chroni więc nie tylko pieszych, ale i samych użytkowników UTO, którzy - w kontakcie np. z samochodem - mają skrajnie małe szanse, by wyjść ze zdarzenia bez większych obrażeń.

Reklama

Sprawa przybrała jednak niespodziewany obrót. Przy okazji Forum Ekonomicznego w Karpaczu minister Andrzej Adamczyk wygłosił prelekcję, z której wynika, że - zamiast po "ścieżkach" rowerowych, użytkownicy UTO zobligowani będą do korzystania z... jezdni. Wypowiedź wzbudziła entuzjazm wśród miejskich aktywistów, zdaniem których użytkownicy UTO "przestaną zagrażać rowerzystom i pieszym". Mówiąc prościej - odpowiedzialność za ich zdrowie i życie spadnie, a jakże, na kierowców!

Z wypowiedzi ministra Adamczyka wynika, że elektryczne hulajnogi będą zmuszone poruszać się po drogach publicznych. Chodzi o odcinki, gdzie limit prędkości nie przekracza 50 km/h, a sam użytkownik UTO zobligowany będzie do poruszania się "skrajem" jezdni. To oznacza, że elektryczne hulajnogi będą zmuszone do wyjechania na miejskie ulice, na których w większości obowiązuje właśnie ograniczenie do 50 km/h. I to mimo tego, że obok będzie przebiegała droga dla rowerów!

Z perspektywy kierowców taka deklaracja mrozi krew w żyłach. Nie jest przecież tajemnicą, że jezdnie w Polsce są dalekie od ideału, a na ich skraju często znajdują się ubytki czy np. studzienki kanalizacyjne. Same hulajnogi, z uwagi na swoją charakterystykę, rzadko kiedy legitymują się kołami o średnicy przekraczającej 8,5 cala i - z reguły - pozbawione są jakiejkolwiek amortyzacji (często posiadają np. lite kola gumowe). 

Rozpędzona do 25 km/h hulajnoga wjeżdżająca w studzienkę kanalizacyjną (szerokość koła często odpowiada szerokości odpływów!) lub większą nierówność zamienia się w katapultę. Jeśli spadający z niej człowiek przewróci się na drodze rowerowej może zostać poturbowany najwyżej przez rowery, których masa (z rowerzystą) nie przekracza z reguły 100 kg. Dla kontrastu - wywrotka na jezdni stwarza realne ryzyko kontaktu z rozpędzonym do 50 km/h samochodem. Nie musimy chyba tłumaczyć, że przeciętna osobówka waży dziś około 1300 kg, a masa pojazdów służb miejskich (np. śmieciarki) to nawet 15 ton. A przecież po mieście jeżdżą też ciężarówki, które z naczepami ważą 40 ton...

Szczątkowa deklaracja ministra Adamczyka nie wyjaśnia, czy użytkownicy UTO zobligowani będą chociażby do korzystania z kasków czy obowiązkowego oświetlenia. Inna sprawa, że w przypadku nagłej wywrotki chociażby przed autobusem komunikacji miejskiej, rzeczywiście wydaje się to bez znaczenia...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy