Szkoda parkingowa. Ty też uciekasz? To jesteś burakiem

Pojechałem sobie do marketu na zakupy. Nie lubię tych czynności, no ale czasem trzeba, zwłaszcza jeśli chcemy uchodzić za dobrego męża i tatusia. Samochód pozostawiłem na parkingu wśród wielu innych aut. Wychodzę obładowany różnymi torbami, zgrzewkami, ale za to ze znacznie uszczuplonym portfelem. Otwieram bagażnik, by załadować zakupy i co widzę? Na tylnym zderzaku mojego auta jakieś wgniecenie, rysa i odpryski lakieru...

Jasną jest rzeczą, że podczas mojej nieobecności ktoś mi po prostu przywalił (a raczej mojemu autu), manewrując na parkingu. Pewnie jakiś "artysta", dla którego np. nissan micra to już wielkie auto i można je zaparkować tylko "na żonę" (żona wychodzi i pokazuje, ile jeszcze zostało do innego samochodu czy przeszkody). Zapewne żony tym razem zabrakło.  Albo była to jakaś damulka w ogromnym suv-ie, która nawet nie poczuła, że uderzyła w inny samochód. No cóż, mężuś kupił jej wielkie auto, aby  była bezpieczna. A może to był jakiś służbowy, korporacyjny samochód, a kierująca nim osoba niewiele przejmuje się takimi parkingowymi kolizjami, bo to przecież nie jej auto, tylko firmy... Szkoda niby niewielka, ale przykre jest to, że sprawca nie pozostawił kartki z jednym zdaniem: "przepraszam, uszkodziłem ten samochód, mój telefon....."

Reklama

Zderzak jest do zderzania?

Wbrew temu, co myślą niektórzy domorośli fachowcy motoryzacyjni, zderzak nie jest elementem, który ma chronić pojazd w przypadku kolizji czołowych czy najechania na tył pojazdu przy znacznych prędkościach. Zderzak służy do ochrony nadwozia w przypadku właśnie takich lekkich parkingowych kolizji.

W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia zderzaki zrobione były z niklowanej blachy, dzięki czemu błyszczały na słońcu i były ozdobą samochodu. Poza tym - jak to blacha -  w razie stłuczki gięły się i ewentualnie można było próbować je wyprostować. Potem, w latach 80. zaczęto wprowadzać zderzaki wykonywane z czarnego plastiku. Miały one tę zaletę, że były elastyczne. W razie dotknięcia zderzakiem innego pojazdu uginały się, a potem powracały do stanu wyjściowego.  Nie było na nich widać drobnych rys czy obtarć.

Pod koniec lat 90. zaczęły pojawiać się zderzaki plastikowe, ale lakierowane, najczęściej w kolorze nadwozia. Miało to podnieść walory estetyczne auta. Może ten efekt osiągnięto, ale jednocześnie powstał tu pewien problem: taki lakierowany zderzak jest bardzo wrażliwy na wszelkie zarysowania, a przy mocniejszym odkształceniu powłoka lakiernicza pęka i odpada, ukazując jasny podkład.

Porysowany lub popękany zderzak szpeci oczywiście samochód. Wprawdzie w niektórych krajach, jak np. we Francji czy we Włoszech, trudno jest zaparkować auto albo wyjechać nie dotykając zderzakiem innego samochodu. Tam pokiereszowane zderzaki nikogo zatem nie dziwią. W innych krajach, jak np. w Niemczech, Szwecji, Holandii czy w Polsce uderzanie w zderzaki sąsiednich aut nie jest jednak powszechnie praktykowane. Czy innym jest zresztą lekkie dotknięcie zderzakiem w zderzak, dokonane z wyczuciem, a czym innym silne walnięcie, bo ktoś nie zauważył auta za sobą lub... przed sobą.

Mam pani zrobić fotkę?

Opowiem wam o dwóch zdarzeniach, które widziałem na własne oczy. Świadczą one dobitnie o mentalności wielu naszych zmotoryzowanych obywateli. Pierwsze zaobserwowałem ze swojego balkonu. Rozmyślając smętnie o polskiej rzeczywistości zauważyłem wyjeżdżającego tyłem z parkingu przed moim domem opla combi. Auto sunęło żwawo na wstecznym biegu i po chwili z dość znaczną prędkością uderzyło w inny samochód. Rozległ się trzask gniecionego plastiku, coś tam odprysnęło i odpadło. Z opla wysiadła pani w tzw. balzakowskim wieku i truchcikiem pobiegła w kierunku tylnej części pojazdu. Obejrzała dokładnie zderzak swojego samochodu, ignorując całkowicie uderzone auto. Następnie, też truchcikiem, powróciła do opla, najwyraźniej zamierzając odjechać. Nie wytrzymałem i zawołałem:

-        Ładnie to tak uciekać? Mam pani zrobić fotkę? Chętnie ją przekażę właścicielowi tamtego samochodu.

Dama zaniemówiła na chwilę, gdyż z pewnością nie przypuszczała, że ktoś widział to, co zrobiła. Następnie udała zdziwienie:

-        No właśnie, chyba muszę mu zostawić jakąś karteczkę za wycieraczką... Zupełnie nie zauważyłam, że on tu stał, ten samochód...

-        Nie wątpliwie pani musi - odrzekłem. - Tak będzie uczciwie i honorowo, prawda?

Tym razem nieudolna kierująca nie miała wyjścia. Speszona zapisała na kartce swoje nazwisko i numer telefonu. Gdyby jednak nie było mnie w tym czasie na balkonie?

A co to, pana samochód?

Drugie zdarzenie obserwowałem ze swojego samochodu, bo tym razem darowano mi wycieczkę po markecie i czekałem na rodzinę w aucie stojącym na parkingu. Do dużego suv-a wsiadła młoda elegancka kobieta. Za chwilę rozpoczęła wyjazd tyłem ze stanowiska postojowego. Wykonała ten manewr dość energicznie i uderzyła tyłem w inny samochód. Na tyle mocno, że tamten trafiony pojazd aż podskoczył. Słychać było trzask łamanego zderzaka, który zresztą spadł z zapinek. Niezrażona tym dama wrzuciła pierwszy bieg i ostro ruszyła. Oczywiste było, że zamierza po prostu uciec z miejsca kolizji. Odezwał się we mnie odruch sprawiedliwości i podjechałem do przodu, blokując jej wyjazd z parkingu.

Niewiasta zahamowała gwałtownie i ... zaczęła na mnie trąbić. Wysiadłem.

-        Przepraszam, ale zdaje się, że pani zapomniała o tym, iż uszkodziła przed chwilą inny samochód. Chciałem więc pani uprzejmie przypomnieć.

-        Ja???  A zresztą co to pana obchodzi? To był pana samochód?

-        Pani uszkodziła inny pojazd i chce tak po prostu odjechać?

-        Zjeżdżaj mi z drogi, idioto! - usłyszałem w odpowiedzi.

No cóż, bezczelność niektórych ludzi nie zna granic. Okazuje się, też, że można mieć supernowoczesny drogi samochód, markowe ubranie, być może piastować wysokie stanowisko w firmie albo nawet być jej właścicielem,  a mimo to prostactwa i chamstwa trudno się wyzbyć. Wręcz przeciwnie, pieniądze szybko przewracają w głowie, a ich posiadanie nasila te negatywne cechy. Mam kasę, to wszystko mi wolno. Na szczęście w tym czasie pojawił się właściciel uderzonego auta i ochroniarz z marketu, który widział tę kolizję.

Elegancka dama nie miała więc już wyjścia, nie mogła uciec. Podsumowała za to całe zdarzenie krótkim stwierdzeniem, wypowiedzianym głośno do siebie:

-        Co za... (i tu wulgarne słowo godne damy)

Dobre obyczaje nie są w modzie

Kiedyś rodzice i szkoła uczyli dzieci, że człowiek powinien mieć godność, honor, odwagę cywilną. Jeżeli zrobiłeś coś złego,  to nie chowaj głowy w piasek, nie wypieraj się naiwnie, lecz miej odwagę przyznać się, spojrzeć komuś prosto w oczy i powiedzieć prawdę: tak, to ja, bardzo przepraszam.

Teraz szkoła podobno uczy, ale już nie wychowuje. Rodzice na wychowanie swoich pociech nie mają czasu. Nie liczy się żaden honor i godność, lecz tylko kasa. Obecnie, w tym - jak to się ładnie określa - obywatelskim i w ogromnej większości katolickim społeczeństwie, w modzie jest cwaniactwo, rozpychanie się łokciami, donoszenie, bezwzględne zwalczanie lepszych od siebie, podkładanie nóg, robienie świństw, zakłamanie i obłuda. Brutalny wyścig szczurów w demokratycznym, podobno wolnym kraju o zachodnioeuropejskich aspiracjach kwitnie.

Uszkodziłeś komuś auto? No to uciekaj, może nikt nie tego nie widział.  Potrąciłeś pieszego? No to gaz do dechy. Unikniesz kłopotów, będzie lepszy od innych. Może ci się uda. Zgrzeszyłeś? To pójdziesz się wyspowiadać i będzie ok.

Ciekawe tylko, jak potem można spojrzeć w lustro, spojrzeć na siebie? Czy taki ktoś będzie potrafił przyznać się przed  samym sobą: jestem tchórzem i kanalią?

Polski kierowca   

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy