Stłuczka. Ludzie gapią się na uszkodzone pojazdy. Po co?

Prawo o ruchu drogowym stanowi, że "kierujący pojazdem w razie uczestniczenia w wypadku drogowym jest obowiązany niezwłocznie usunąć pojazd z miejsca wypadku, aby nie powodował zagrożenia lub tamowania ruchu, jeśli nie ma zabitego lub rannego".

Niestety, rzeczywistość bywa zupełnie odmienna. Bardzo często kierowcy nawet w przypadku niewielkiej stłuczki, polegającej na zadrapaniu zderzaka lub stłuczenia lampki kierunkowskazu, pozostawiają swoje pojazdy na lewym pasie, na środku skrzyżowania i czekają na przybycie policji. Przybycie załogi wypadkowej z drogówki nie następuje jednak zazwyczaj tak szybko. W dużych miastach kilka załóg obsługuje ogromny teren, a kolizji i wypadków nie brakuje. Bywa więc, że na przybycie policji kierowcy czekają nawet 2 godziny i więcej. A co się dzieje w tym czasie?

Trzeba sobie popatrzeć

Oczywiście tworzy się ogromny korek. Na ruchliwej arterii wystarczy zablokowanie jednego pasa ruchu i mamy od razu gigantyczny zator. Co gorsza, bardzo wielu kierowców przejeżdżając obok miejsca kolizji musi sobie popatrzeć. Z czystej ciekawości, co też takiego tu się stało. Zwalniają więc, gapią się na uszkodzone pojazdy, komentują, dyskutują...

Reklama

A korek wciąż się powiększa. Bywa i tak, że na skutek zagapienia się ci przejeżdżający obok miejsca stłuczki powodują nową kolizję, wjeżdżając w bagażnik poprzedzającego pojazdu. No i wtedy mamy już kompletny zator, bałagan, kilo-metrowe korki.

Blokuje się pół miasta, tysiące kierowców tracą nerwy, czas i paliwo.

Dlaczego pan nie usunął pojazdu?

Kilka dni przejeździłem z załogą wypadkową drogówki i niestety w 8 przypadkach na 10 potwierdzało się to, co napisałem powyżej. Na miejscu kolizji kierowcy nerwowo spacerowali wokół uszkodzonych aut, najczęściej z komórką przy uchu, a samochody stały sobie spokojnie, blokując skutecznie ruch na jezdni lub na skrzyżowaniu.

Policjanci zadawali zresztą zainteresowanym po przybyciu na miejsca dwa proste pytania:

- Czy jest ktoś ranny?

- Nie skądże!

- To dlaczego nie usunęła pani/ nie usunął pan samochodu z jezdni?

No i wtedy zapadała cisza albo padały następujące argumety:

- Ja słyszałam, że nie wolno usuwać samochodów!

- Przecież chciałem, abyście mogli zbadać ślady!

- Bałem się, że ktoś mi zarzuci, iż chciałem coś pokombinować. Wolałem nic nie ruszać.

- Telefonowałam do męża i on powiedział, aby absolutnie nie ruszała samochodu!

- Mnie uczyli na kursie, że nigdy nie wolno nic ruszać, dopóki nie przyjedzie policja itd., itp.

Kłania się znajomość przepisów

Niestety, te wypowiedzi potwierdzają smutną refleksję, że znajomość przepisów ruchu drogowego wśród polskich kierowców jest, delikatnie mówiąc, niepełna. Ktoś gdzieś coś słyszał, komuś się wydawało, tej pani kazał mąż nie ruszać samochodu... A przecież każdy kierujący powinien sam doskonale wiedzieć, co ma uczynić w takiej sytuacji. Nieznajomość prawa szkodzi i nie może być żadnym usprawiedliwieniem.

Formalnie zatem rzecz biorąc, policjanci przybyli na miejsce stłuczki powinni od razu ukarać wszystkich jej uczestników za niezastosowanie się do art. 44 ust. 1 pkt. 3 Prawa o ruchu drogowym, jeśli kierujący po stłuczce nie usunęli pojazdów.

Zazwyczaj jednak tak nie czynią, kierując się względami humanitarnymi i pragmatycznymi. Z jednej strony nie chcą denerwować dodatkowo i tak już zdenerwowanych kolizją kierowców. Z drugiej zaś, chcą uniknąć dalszych sporów, dyskusji, tłumaczenia itd.

No i jest tak jak jest! Prawo sobie, a życie sobie.

Tylko czasem pojazdu nie można usunąć

Gwoli sprawiedliwości należy stwierdzić, że czasem uszkodzonego samochodu usunąć się nie da. Jeśli jest urwane koło, jeśli blachy zakleszczyły się tak, że koło zablokowały, to oczywiście nikt nie wymaga, aby kierowca wziął auto na plecy i przeniósł je w inne miejsce.

W większości przypadków zjechanie jest jednak możliwe. Czasem warto to uczynić nawet we własnym interesie.

Jeśli na ruchliwej jezdni, na której samochody rozwijają duże prędkości, pozostawimy samochód w miejscu kolizji, np. na lewym pasie, za zakrętem, to istnieje prawdopodobieństwo, że za chwilę inny kierowca wpadnie na nasz pojazd. Wtedy nie tylko będziemy mieć jeszcze bardziej rozbity samochód, ale także możemy ponieść konsekwencje za stworzenie zagrożenia na jezdni.

A jeśli już samochodu usunąć nie można, to naszym obowiązkiem jest prawidłowe oznakowanie miejsca kolizji.

Trochę rozumiem kierowców

Niektórzy kierowcy wolą nie przemieszczać pojazdów, obawiając się, że jeśli zjadą gdzieś na chodnik, do zatoki, na parking, to policjanci będą mieli trudności z ustaleniem przyczyny kolizji i jej winnego. A może stanie się i tak, że my, zamiast poszkodowanych, zostaniemy uznani za winnych zdarzenia?

Oczywiście wszystko zależy od tego, co powie drugi uczestnik stłuczki, a w szczególności jej sprawca. Jeśli uczciwie przyzna "tak, to moja wina, przepraszam, zagapiłem się", no to nie ma problemu. Wówczas w zasadzie można obyć się bez policji, a sprawca powinien po prostu napisać nam stosowne oświadczenie.

Niestety, w naszym kraju nie jest to takie proste. Bardzo często winni zderzenia próbują odwrócić kota ogonem i nas obciążyć winą za swoją nieudolność, brawurę, gapiostwo. W takim przypadku naturalne jest, że nikt nie ma ochoty stać się kozłem ofiarnym i woli nie usuwać samochodu, aby nie stwarzać dodatkowych komplikacji.

Co gorsza, zdarza się, że i firmy ubezpieczeniowe czynią wszystko, aby poszkodowanemu nie wypłacić odszkodowania z polisy OC sprawcy. Zaczynają się więc długotrwałe procedury, ustalenia. Bywa, że sprawca, który nawet napisał oświadczenie, potem nagle rozmyśla się i oświadcza, że było zupełnie inaczej, a on sam, zdenerwowany, nie wiedział, co pisze. No i to firmie ubezpieczeniowej wystarczy, aby odmówić wypłaty odszkodowania. Swoją drogą dziwne, bo jeśli swój podpis złożę w banku np. na umowie kredytowej, to za parę dni nie mogę powiedzieć: "przepraszam, ale byłem zdenerwowany i nie wiedziałem, co podpisuję"....

Co innego, jeśli sprawca został ukarany mandatem. Wówczas niejako przyznał się do winy, przyjmując mandat. W taki przypadku mamy wobec firmy ubezpieczeniowej solidny argument i nie bardzo może ona wykręcać się od zapłaty. Dlatego właśnie do tak wielu błahych stłuczek wzywana jest policja.

Kwadratura koła

Widziałem stłuczki także zagranicą. Tam sprawa jest o wiele prostsza. Kierowcy wymieniają szybko swoje dane i jadą dalej, albo laweta zabiera niezwłocznie uszkodzone auto.

U nas to wszystko trwa godzinami, powoduje korki, stresy, obawy, że poszkodowany zostanie uznany winnym i odwrotnie.

Niestety, mam wrażenie, że w naszym kraju występuje jakaś swoista, chora kwadratura koła. Kierowcy, którzy spowodowali kolizję, czynią wszystko, aby wymigać się od winy i zwalić ją na poszkodowanego. Firmy ubezpieczeniowe czynią wszystko, aby nie wypłacić odszkodowania.

Kierowcy nie usuwają pojazdów z jezdni, bo albo są niedouczeni i nie wiedzą, że tak trzeba uczynić, albo wolą mieć lepsze argumenty po przybyciu policji i dlatego nie przemieszczają pojazdów. Różne są też orzeczenia policjantów przybyłych na miejsce kolizji. Wjechałeś komuś w bagażnik, no to jesteś winien, bo nie zachowałeś bezpiecznego odstępu. A przecież może zdarzyć się, że ten, który hamował przed nami, przed chwilą, zmieniając brutalnie pas ruchu, wcisnął się tuż przed nasze auto i tego bezpiecznego odstępu nas pozbawił.

Czy kiedyś uda się tak zrobić, aby na polskich drogach było po prostu normalnie?

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy