Polska to kraj wyrozumiały dla morderców
Zbrodniczy czyn, jakiego dopuścił się sprawca masakry w Sopocie, szerokim echem obiegł media. We wszystkich publikacjach można znaleźć słowa "szaleniec" i zapowiedź, że "usłyszy on zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym".
Kiedy tak czytam te różne mniej lub bardziej sensacyjne doniesienia, to zastanawiam się, gdzie ja żyję? Czy ten kraj już zupełnie zwariował? I nie chodzi mi tu tylko o bandycki rajd po sopockim molo i Monciaku, ale o kwalifikacje prawną tego czynu.
Co to jest katastrofa?
Każdemu normalnemu człowiekowi katastrofa kojarzy się przede wszystkim z wielkim, tragicznym wypadkiem. Tak twierdzę nie tylko ja, ale m.in. językoznawca, prof. Witold Doroszewski. Mówimy więc o katastrofie lotniczej, kolejowej, morskiej, budowlanej, drogowej itd. Katastrofa ma miejsce wówczas, gdy podczas zwykłego działania człowieka, np. jazdy samochodem po drodze dochodzi do wypadku o bardzo poważnych skutkach. Na przykład ciężarówka wpada na przeciwległą część jezdni i miażdży kilka samochodów albo rozpędzony autobus wpada na chodnik i zabija lub rani kilkanaście osób. To jest katastrofa.
Podstawowym założeniem jest jednak to, że takie zdarzenie nie zostało przez sprawcę zamierzone ani zaplanowane. Może być ono wynikiem lekkomyślności, brawury, braku kwalifikacji, awarii pojazdu czy nawet pijaństwa, ale tak czy owak sprawca katastrofy z pewnością nie zamierzał jej celowo spowodować.
W sopockiej sprawie można by mówić o katastrofie, gdyby np. ten osobnik jechał Monciakiem i nagle jego pojazd doznał awarii hamulców. Samochód nabrał prędkości i taranował ludzi, chociaż kierowca próbował go jakoś zatrzymać. To jest katastrofa.
Czy jednak taki czyn, kiedy to kierowca z pełną premedytacją i z dużą prędkością jedzie po ludziach, idących wyłączonym z ruchu, zatłoczonym deptakiem, można nazwać katastrofą w ruchu lądowym?
A jeśli ja wezmę do ręki siekierę, młotek, kilof i zacznę tymi przedmiotami rzucać w ludzi idących chodnikiem, to czy to będzie katastrofa? Ależ skąd! To będzie zaplanowane działanie, usiłowanie morderstwa, a ja jako sprawca przynajmniej dopuszczam możliwość, że kogoś zabiję albo ciężko zranię. Godzę się na to. Postępuję zatem tak, jakbym chciał zabić.
Co to jest usiłowanie zabójstwa?
Zgodnie z polskim prawem karę taką samą, jak za zabójstwo, sąd wymierza także osobie, która próbowała pozbawić życia inną osobę - w sytuacji, gdy skutek ten jednak nie nastąpił.
Art. 13. § 1. Kodeksu karnego stanowi: "Odpowiada za usiłowanie, kto w zamiarze popełnienia czynu zabronionego swoim zachowaniem bezpośrednio zmierza do jego dokonania, które jednak nie następuje". Usiłowanie zabójstwa zachodzi więc także wtedy, gdy sprawca ma zamiar pozbawić kogoś życia i podejmuje działania zmierzające do zrealizowania tego celu, lecz skutek w postaci śmierci jednak nie następuje.
Ponadto art. 14. § 1. KK stanowi, że "Sąd wymierza karę za usiłowanie w granicach zagrożenia przewidzianego dla danego przestępstwa". Oznacza to, że sprawca, który chciał lub próbował zabić, ale mu się to nie udało, odpowiada za ten czyn tak samo, jakby zabił i taką samą karę otrzymuje.
Jeśli walę kogoś siekierą w czaszkę, ale przypadkowo ręka mi się obsuwa i tylko ranię mu skórę głowy, to odpowiadam tak samo, jakby zabił. Proste?
Z kolei art. 148. § 1. KK przewiduje następujące kary: "Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności".
I teraz na zdrowy rozum: ktoś, kto wjeżdża samochodem z dużą prędkością w tłum ludzi spacerujących na deptaku, nie jest w stanie przewidzieć, czy tylko te osoby porani, czy też zabije. Godzi się zatem na zabicie ich, a ponadto działa w pełni celowo, z premedytacją. Tak jakby chciał zabić. Dla większości ludzi jest to oczywiste. Okazuje się jednak, że nie dla wymiaru sprawiedliwości.
Może to wina ludzi, którzy szli Monciakiem?
Nie tak dawno społeczeństwo zbulwersowała sprawa trzech nastolatków, którzy w okolicach Tarnowa rzucili z wiaduktu wielką bryłą lodu na przejeżdżającą ciężarówkę, w wyniku czego jej kierowca poniósł śmierć.
Sąd, bazując na kuriozalnej opinii biegłego, przyjął, że był to nieszczęśliwy przypadek, gdyż "jeśli sprawcy rzuciliby bryłą lodu jakiś tam ułamek sekundy później, to kierowca by ocalał". No cóż, mieli biedacy pecha, źle sobie obliczyli. Dopiero po nagonce prasowej na ten osobliwy pogląd wymiaru "sprawiedliwości" i zaskarżenia wyroku przez prokuraturę, sąd II instancji zmienił i zaostrzył wyrok, a sprawcy otrzymali kary po 8 lat pozbawienia wolności.
Teraz z kolei słyszymy, że to co zdarzyło się w Sopocie, to była "katastrofa". Może za chwilę dowiemy się, że gdyby potrącone osoby jakiś ułamek sekundy wcześniej weszły np. do knajpy albo do kina, to by nie zostały przejechane. No więc czyja to wina? Ich, bo po co tam chodziły? To jest chore!
Niestety, w polskim systemie sądownictwa wszystkiego można się spodziewać. Jakże często okazuje się, że autentyczny morderca wychodzi na wolność, bo miał "deficyt intelektualny", zaburzenia osobowości, trudne dzieciństwo, a uczciwy człowiek, który broniąc się przed napadem, poranił jakiegoś bandziora, trafia za kraty.
Szaleniec czy morderca?
Ja o sprawcy nie będę się wypowiadał, bo nie jestem biegłym, nie prowadzę też dochodzenia. Nie chcę więc rozstrzygać, czy był on niepoczytalny, czy też działał z pełną świadomością, czy znajdował się pod wpływem narkotyków, czy nie. To byłyby tylko przypuszczenia, domniemania nie znajdujące żadnych podstaw, a od plotek jest magiel.
Dziwię się natomiast, że wszystkie media, jedne po drugich powtarzają słowo "szaleniec". Według słownika języka polskiego, szaleniec to: "osoba chora umysłowo lub osoba niepanująca nad swoimi uczuciami, nielicząca się z niebezpieczeństwem i postępująca w sposób gwałtowny".
Skąd zatem media wiedzą, czy sprawca był chory umysłowo? Czy nie panował nad swoimi uczuciami? To ma dopiero ustalić sąd. Dla większości ludzi osobnik ten jest sprawcą usiłowania morderstwa, a nie szaleńcem. To, że ktoś był kiedyś leczony psychiatrycznie, wcale nie oznacza, że w danej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.
Uważam jednak, że tak czy owak osoba, która okazała się zdolna do podjęcia próby zbiorowego zabójstwa, jest niebezpieczna i powinna być trwale wyłączona z życia społecznego. Czy to w zakładzie karnym, czy w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym.
Zwrócę uwagę, że w niedawnym wypadku polskiego autokaru na niemieckiej szosie w okolicach Drezna policja niemiecka postawiła jego kierowcy zarzut "nieumyślnego zabójstwa". Tak! A przecież był to tylko wypadek. Jak policja niemiecka oceniłaby czyn sprawcy z Sopotu? Z pewnością jako umyślne usiłowanie zabójstwa.
Inną kwestią jest to, że za każdy miesiąc pobytu przestępcy za kratami płacimy my, uczciwi podatnicy i to niemałe sumy. Dlaczego przestępca nie jest zmuszony do pracy, do zarobienia na swój pobyt podczas odbywania kary? Gdzie jest ta sprawiedliwość???
Tam mógł być każdy z nas
Wszystkie media prześcigają się też w rozmaitych sensacyjkach na temat sprawcy. A to, że przystojny, a to, że oczytany... A jakie to ma znaczenie? Czy to jest jakieś usprawiedliwienie? A może ma to być tzw. ocieplanie wizerunku?
Podaje się jakieś rewelacje, iż rzekomo z kimś się założył, iż podobno naczytał się książek albo chciał zabrać w filmie i wyobraźnia pomyliła mu się z rzeczywistością... Prawdy zapewne i tak nigdy nie poznamy.
I jeszcze to małpowane przez publikatory stwierdzenie: "usłyszał zarzut", "może usłyszeć zarzut". Co to za nowomowa? A może jest głuchy i nie usłyszy? Został mu postawiony zarzut, po prostu. Czy nie można tak napisać? Czy trzeba się silić na stylistyczne "ozdobniki"?
Na tym deptaku w Sopocie mógł być każdy z nas i każdy z nas mógł zostać rozjechany przez pojazd tego osobnika. Tam mogły być nasze matki, dzieci... Ludzie, czy nie wszystko jedno, kto to zrobił?
Zupełnie nie rozumiem pogoni za takimi "atrakcjami" i plotkami. Sprawca popełnił czyn godzący bezpośrednio w życie i zdrowie wielu ludzi. Wiele osób ciężko poranił, zadał im wielkie cierpienie, zniweczył osobiste plany. Nie jest więc istotne, czy był to psycholog, hydraulik, bibliotekarz, prezes, minister, ksiądz, lekarz itd. Nie jest ważne, czy był przystojny, czy zezowaty i pryszczaty. Należy uczynić wszystko, aby drugi raz już nikomu nie zagroził. I żeby skutecznie odstraszyć innych, potencjalnych naśladowców.
Wiem, wiem, to tylko teoria. W Polsce groźni przestępcy mają się dobrze.
Co mogła zrobić policja? Może lepiej, że jej tam nie było?
Podniosły się zarzuty, że policja nie zadziałała skutecznie. Nie chcę bronić policjantów, bo uważam, że na takich deptakach powinni oni pełnić stałe patrole, zapobiegając awanturom, kradzieżom kieszonkowym, rozbojom, usuwając pijaków, ale obiektywnie rzecz biorąc należy zadać sobie pytanie: a co mogliby zrobić policjanci, gdyby wtedy byli na miejscu?
Rzucić się na maskę? Strzelać? Parę dni wcześniej policja właśnie strzelała w Gorzowie Wielkopolskim. Do osobnika, który najpierw niszczył samochody, a potem rzucał w funkcjonariuszy niebezpiecznymi narzędziami. No i podniosło się wielkie larum, że strzelali w plecy, że po co użyli broni?
Nawiasem mówiąc, w USA czy we Francji taki osobnik zostałby zdjęty pierwszym strzałem i to zapewne na zawsze. Tam jest prosta zasada: stwarzasz zagrożenie, używasz niebezpiecznych narzędzi, nie chcesz się poddać? No to kula w łeb! W interesie innych ludzi, w interesie bezpieczeństwa. W zakłamanej Polsce jest zupełnie inaczej.
Mogę sobie jednak wyobrazić, co by było, gdyby policjanci zaczęli strzelać tam, na Monciaku. Nie jest tak łatwo trafić do kierowcy pędzącego samochodu w gęstym tłumie, natomiast bardzo łatwo jest trafić w takich warunkach przypadkową osobę. Wtedy dopiero byłaby nagonka na policjantów.
Jedyną realna i skuteczną metodą mogło być zablokowanie drogi tej hondzie przez policyjny radiowóz, o ile zdążyłby przyjechać.
A co o tym myśli społeczeństwo?
Internauci w komentarzach zajęli jednoznaczne stanowisko. Nawet nie muszę chyba wyjaśniać, jakie. Gdybym umieścił tutaj sondę z pytaniem, co należałoby zrobić ze sprawcą, wyniki byłyby druzgocące.
Nie jestem zwolennikiem wymierzania sprawiedliwości na zasadzie linczu, ale z drugiej strony z opinią społeczeństwa trzeba się liczyć.
Z badań CBOS z 2013 roku wynika, iż 76 proc. Polaków uważa, że kary dla łamiących prawo są w Polsce zbyt łagodne. Działalność wymiaru sprawiedliwości oceniana jest obecnie zdecydowanie gorzej niż 7 lat temu. Od kwietnia 2007 roku odsetek negatywnych opinii wzrósł aż o 20 punktów procentowych. Prawie 2/3 Polaków ocenia wymiar sprawiedliwości w naszym kraju negatywnie.
Jedynie 4% ankietowanych wierzy w pełną niezawisłość sędziów. Ponad dwie piąte respondentów (44 proc.) ma natomiast mieszane odczucia w tym względzie, natomiast więcej niż co piąty dorosły Polak (łącznie 22 proc.) nie wierzy w niezawisłość sędziów, sugerując, że orzekane przez nich wyroki zazwyczaj (19 proc.) lub zawsze (3 proc.) nie są niezależne.
Te dane mówią same za siebie. Polacy w większości nie wierzą w wymiar sprawiedliwości i dlatego niekiedy chętnie by tę sprawiedliwość wymierzali sami. Jest to zjawisko naturalne i zarazem stanowi wyraz rozgoryczenia i desperacji uczciwych ludzi, którzy czują się zagrożeni.
Dlatego różne dziwne i kuriozalne interpretacje przestępstw, dokonywane przez biegłych i sądy, pobłażanie dla rzeczywistych morderców, prawne zawijasy czyli odkręcanie kota ogonem, rozmaite "pomroczności" i "deficyty intelektualne", a z drugiej strony ściganie z wielką zaciekłością faktycznie chorego umysłowo chłopaka, który ukradł jakiś złom, albo bezdomnego, który zwędził batonik z marketu, ośmieszają po prostu polski wymiar sprawiedliwości. Ośmieszają i odbierają autorytet państwu.
Słowo "sprawiedliwość" z różnych powodów w naszym kraju wywołuje w najlepszym przypadki uśmiech politowania, ironię, szyderstwo, zażenowanie, a często wręcz oburzenie i stanowczy protest. Bardzo popularny jest pogląd, że na "sprawiedliwość" mogą liczyć tylko ci, którzy mają znajomości i pieniądze. to już jest bardzo niedobrze. Tę myśl dedykuję tym wszystkim, którzy twierdzą, że żyjemy w nowoczesnym, demokratycznym, wolnym państwie.
Polski kierowca