Po co kierowcy włączają tylne światła przeciwmgłowe?
Przepis stanowi, że kierujący pojazdem może używać tylnych świateł przeciwmgłowych, jeżeli zmniejszona przejrzystość powietrza ogranicza widoczność na odległość mniejszą niż 50 m.
W razie poprawy widoczności kierowca jest obowiązany niezwłocznie wyłączyć te światła. Niestety, są wśród nas tacy, którzy włączają je zupełnie bez potrzeby i bez sensu, skutecznie oślepiając jadących za sobą..
Po co pan je włączył?
Nieraz już zastanawiałem się, dlaczego spora część zmotoryzowanych włącza tylne światła przeciwmgłowe podczas dobrej widoczności albo przy leciutkiej tylko mgiełce. Aby tę zagadkę wyjaśnić, wraz z załogą drogówki uczestniczyłem w wieczorno-nocnym patrolu, którego celem było właśnie zwracanie uwagi na takie pojazdy.
Policjanci tym razem nie karali kierowców za niezgodne z przepisami używanie tylnych świateł przeciwmgłowych, a jedynie pouczali, kiedy należy je włączać. Ja zaś przeprowadzałem w tym czasie małą sondę.
- Dlaczego pan włączył te światła?
- No bo przecież jest mgła! Inni też włączają. O, niech pan popatrzy!
- A czy widoczność spadła poniżej 50 metrów?
- No chyba nie... A to ma jakieś znaczenie?
- Czy zna pan przepis, który określa, kiedy te światła można włączyć?
- No jak jest mgła... Przecież po to są...
Rozmowa z większością kierowców była podobna. Żaden z moich 30 rozmówców nie wiedział, że kodeks drogowy ściśle określa warunki, w których świateł tych można używać. Znowu, niestety, kłania się niski poziom wyszkolenia zmotoryzowanych w naszym kraju.
Samochód to nie choinka!
Pewien młody, elegancki w ubiorze dżentelmen zasiadający za kierownicą dużego SUV-a okazał się indywidualistą i rozpoczął dyskusję z policjantami.
- Włączam te światła, bo czuję się przez to bardziej bezpieczny! Robię to z pełną świadomością i mam chyba prawo dbać o własne bezpieczeństwo! Mój samochód jest przez to lepiej widoczny! - pouczył tonem profesora.
- Ale w ten sposób oślepia pan innych, jadących za panem!
- Co pan mi tu opowiada, nikogo nie oślepiam!
Nie ma to jak przekonanie o swojej mądrości i swoich prawach. Dobrze, że nie dodał, iż żyje w wolnym kraju, więc nikt mu nie będzie narzucał, jakie światła ma włączać. To niestety dość częsty sposób myślenia niektórych ludzi nie pojmujących, do czego prowadzi egoizm i anarchia.
Należy przypuszczać, idąc tokiem rozumowania tego pana, że gdyby tylko mógł, to włączyłby jeszcze światła cofania i światła stopu. Dziwić się też należy, dlaczego nie jeździ z włączonymi światłami awaryjnymi. Wtedy jego auto byłoby jeszcze lepiej widoczne! Inni zaś, idąc za jego przykładem, używaliby tylko świateł drogowych, nie przełączając ich na światła mijania, bo też "mają prawo dbać o swoje bezpieczeństwo".
Samochód to jednak nie choinka. To nie jest tak, że im więcej świateł włączymy, tym lepiej. Warto pomyśleć także o innych.
Trochę rozsądku i wyobraźni!
Na fotografii poniżej przestawiam sytuację, w której włączenie tylnego światła przeciwmgłowego jest w pełni uzasadnione i naprawdę podnosi poziom bezpieczeństwa. Popatrzmy! Bardzo gęsta mgła.
Samochód jadący przed nami ma włączone z lewej strony takie światło. Jest ono wiele lepiej widoczne, niż z trudem dostrzegalne tylne światło pozycyjne z prawej strony tego auta.
Światło przeciwmgłowe przy tak ograniczonej widoczności pozwala dostrzec poprzedzający pojazd z większej odległości czyli wcześniej. I o to przecież chodzi! Zwróćmy też uwagę, że w takich warunkach to światło nie powoduje żadnego oślepiania. Niektórzy ankietowani przeze mnie kierowcy, kiedy usłyszeli o cytowanym wyżej przepisie określającym warunki dopuszczalności używania tego światła, zadawali dość złośliwe pytanie: "A skąd mam wiedzieć, czy widoczność sięga 50 metrów, czy może 51? Mam wyjść z auta i mierzyć linijką?"
Nikt tego nie oczekuje, zresztą linijka czy nawet laserowy dalmierz nie zastąpią rozumu. Wystarczy ocenić, jak dostrzegamy jadące przed nami samochody. Jeśli ich światła pozycyjne toną we mgle, to z powodzeniem możemy włączyć tylne światła przeciwmgłowe. Jeśli jednak występuje tylko lekka mgiełka, nie czyńmy tego bezmyślnie albo dlatego, że tak robią inni.
Nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe
Mniemam, że nikt z nas nie byłby zachwycony, gdyby w ciemnym pokoju ktoś świecił mu silną latarką prosto w oczy. Włączając bez potrzeby tylne światła przeciwmgłowe czynimy podobnie! Niezależnie od tego, czy niezgodne z przepisami włączenie tych świateł przy dobrej widoczności wynika z głupoty, niedouczenia, braku wyobraźni czy własnego widzimisię, bardzo silnym strumieniem światła traktujemy oczy kierowców jadących za nami.
Jest nie tylko bardzo nieprzyjemne i uciążliwe, ale w pewnych warunkach także niebezpieczne. Źrenica oka pod wpływem silnej wiązki światła zwęża się odruchowo. Powoduje to, że znacznie trudniej dostrzegamy wówczas te wszystkie te przedmioty, które pozostają w cieniu. Oślepiony kierowca może więc po prostu nie dostrzec pieszego wkraczającego na jezdnię, dziury w nawierzchni itd.
Tym, którzy zawsze "wiedzą lepiej", proponuję następujący eksperyment. Zaparkujcie swoje auto na ciemnej, słabo oświetlonej ulicy albo parkingu (oczywiście po zmierzchu), włączcie tylne światła przeciwmgłowe, a następnie wyjdźcie z samochodu i stańcie kilka metrów za nim. No i popatrzcie na tylne światła, nachylając się nieco, tak aby wasze oczy były na wysokości oczu kierowcy. No i jak? Fajnie?
Światła stop gorzej widoczne
Światła hamowania "stop" powinny być na tyle silne, by natychmiast zwracały uwagę, że pojazd hamuje. Są więc oczywiście znacznie silniejsze od tylnych świateł pozycyjnych. Każdy kierowca zauważa więc natychmiast ich silny rozbłysk.
Co innego, gdy mamy włączone tylne światła przeciwmgłowe. Wówczas zapalające się światła "stop" znacznie trudniej jest dostrzec, gdyż nie ma już tego kontrastu, różnicy w natężeniu oświetlenia. Ilustruje to poniższa fotografia.
Włączając zatem bez potrzeby tylne światła przeciwmgłowe narażamy się dodatkowo na to, że oślepiony nimi kierowca podążający za nami wjedzie nam w bagażnik.
A tak na koniec nasunęła mi się refleksja, że są już samochody, która potrafią same parkować, same hamować itd. Nie potrafią jednak myśleć za kierowcę. A szkoda!
Polski kierowca