Syn zabitego na Słowacji opowiedział o wypadku

Michał siedział w skodzie obok ojca. Rodzice mieli odwieźć go do Żyliny, gdzie studiuje, a sami pojechać na wycieczkę rowerową. W jednej sekundzie zawalił się ich świat. "Gdy wyszliśmy zza zakrętu, zobaczyliśmy mercedesa. On wyprzedził jeszcze auto. Za nim jechało ferrari, które też chciało wyprzedzić" – relacjonuje wydarzenia z 30 września w rozmowie z dziennikarzem magazynu TVN24 "Czarno na białym". "Tata dojechał do barierki, ale wtedy porsche wbiło się w ferrari i to była chwila, jak porsche w nas uderzyło" – dodaje.

W wypadku w Dolnym Kubinie stracił ojca, sam wyszedł z tego z niegroźnymi obrażeniami, ale mama ma liczne złamania.

Reporter magazynu "Czarno na białym" dotarł do syna Słowaka zabitego w wypadku w Dolnym Kubinie, do którego doprowadzili trzej kierowcy z Polski.

- To była sekunda - mówi 21-letni Michał. Opowiada, że tamtej feralnej niedzieli, 30 września, była piękna pogoda. - Mama z tatą zabrali ze sobą rowery. Była piękna pogoda i chcieli ją wykorzystać - powiedział.

Rodzice mieli najpierw odwieźć syna na uczelnię do pobliskiej Żyliny.

Reklama

- Jechaliśmy powoli, 80-90 kilometrów na godzinę. Gdy wyszliśmy zza zakrętu, zobaczyliśmy mercedesa. On wyprzedził jeszcze auto. Za nim jechało ferrari, które też chciało wyprzedzić. Tata znał tę drogę, wiedział że jest szeroka, że nawet cztery auta mogą się tam zmieścić - relacjonuje Michał.

- Tata dojechał do barierki, ale wtedy porsche wbiło się w ferrari i to była chwila, jak porsche w nas uderzyło - mówi.

Jego zdaniem nie było, gdzie uciekać. - To była sekunda. Tata wziął to na siebie. Gdyby tego nie zrobił, nie byłoby mnie tutaj - odpowiada.

Michał wybiegł z auta i próbował ratować ojca. Pomagali mu inni kierowcy. Nie pamięta, czy wśród nich byli sprawcy wypadku, bo wszystko działo się bardzo szybko. Tata Michała zmarł w drodze do szpitala. Mimo to 21-latek nie chce, by kierowcy porsche, ferrari i mercedesa trafili do więzienia. Jak mówi, "posiedzą kilka lat i będzie to samo".

- Powinni za karę siedzieć w szpitalu i patrzeć na ludzi po takich wypadkach - podsumowuje w rozmowie z dziennikarzem TVN24.

Polskim kierowcom grozi nawet do 20 lat więzienia

To było świadome działanie - mówił reporterowi RMF FM rzecznik słowackiej prokuratury. Śledczy postanowili postawić nowe zarzuty polskim kierowcom. W środę słowacki sąd zdecydował o tymczasowym aresztowani całej trójki. Teraz grozi im nawet do 20 lat więzienia.

Marcinowi L., który zderzył się z jadącą z przeciwka skodą i spowodował śmierć jej 57-letniego kierowcy, grozi od 15 do 20 lat więzienia.

Adamowi S. i Łukaszowi K., którzy się z nim ścigali, grozi od 10 do 15 lat więzienia.

Wszyscy trzej na proces będą musieli poczekać w areszcie.

Prokurator, który prowadzi sprawę, zmienił kwalifikację czynu. - Uznał, że jest to poważniejsze przestępstwo, ponieważ było to działanie umyślne - tłumaczy Matus Harkabus ze słowackiej prokuratury w Żylinie.

Jak dodał, według słowackiego kodeksu karnego jest to paragraf 284, który mówi o umyślnym działaniu i przewiduje karę od 10 do 15 lat więzienia, a w przypadku spowodowania śmierci nawet od 15 do 20 lat.

- Mamy pierwszy raz z takim przypadkiem do czynienia, że ktoś urządzał sobie wyścigi na drodze publicznej i spowodował wypadek. Zobaczymy, jak sąd do tego podejdzie i czy oskarżeni zgodzą się z tą kwalifikacją. Jeśli nie, to sąd będzie musiał o tym rozstrzygnąć - dodaje.

Na razie nie wiadomo, kiedy słowacki sąd zajmie się tą sprawą. Nie wiadomo również, jak długo Polacy będą siedzieć w areszcie, w słowackim prawie nie określa się tego czasu.

RMF24
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy