Samochodem na Litwę. Z całym bagażnikiem stereotypów
Wybierając się pierwszy raz autem na Litwę zabieramy ze sobą cały bagażnik stereotypów.
Obawiamy się dziurawych, zaniedbanych dróg, kierowców za nic mających przepisy ruchu, gburowatych, łasych na łapówki policjantów, parku samochodowego, będącego swoistą mieszanką starych, rozklekotanych pojazdów z jeszcze radzieckim rodowodem oraz luksusowych limuzyn z przyciemnianymi szybami i potężnych terenówek, należących do lokalnej elity finansowej. Słowem, spodziewamy się ujrzeć posowiecki krajobraz, typowy dla państw powstałych z dawnych republik ZSRR. Tak jest w Rosji czy na Ukrainie, dlaczego więc miałoby być inaczej na Litwie?
A jednak jest inaczej, choć oczywiście krótka bądź co bądź podróż po drogach tego kraju nie uprawnia do jakichkolwiek uogólnień i stanowi tylko subiektywną, cząstkową obserwację...
Mijamy przejście graniczne w Ogrodnikach (bez zatrzymywania się, zarówno Polska, jak i Litwa leżą przecież w strefie Schengen) - i pierwsze zaskoczenie. Szosa, prowadząca do Wilna przez miasto Alytus na mapach ma kolor żółty, a zatem nie zalicza się oficjalnie do głównych szlaków komunikacyjnych, jednak jest szeroka, gładka i dobrze oznakowana. Podobnie, albo jeszcze lepiej wyglądają drogi w innych częściach kraju. Są też doskonałe, a przy tym bezpłatne autostrady. Dojedziemy nimi z Wilna przez Kowno do nadmorskiej Kłajpedy, a także do Poniewieża. Mimo wszystko to jednak nie Norwegia czy Austria, gdzie nawet wąskie ścieżki wiodące przez pola na kompletnym odludziu pokrywa idealnie równy asfalt. Na Litwie wiele bocznych traktów to wciąż drogi gruntowe, podczas wiosennych roztopów zamieniające się w trudne do przebrnięcia rozlewiska. Mimo wszystko nie zmienia to ogólnego obrazu kraju, pod względem infrastruktury komunikacyjnej znacznie bliższego standardom cywilizowanej Europy niż my.
Co ciekawe, świetne litewskie drogi sprawiają wrażenie niepotrzebnych, bowiem jest na nich pustawo. Niewielki ruch wynika z demografii i geografii. Według oficjalnych danych Litwę, rozpościerającą się na obszarze równym mniej więcej jednej piątej powierzchni Polski, zamieszkuje około 3,5 mln ludzi. Mówi się, że w rzeczywistości jest ich o wiele mniej, gdyż przynajmniej milion osób wyemigrowało w ostatnich latach za granicę, w poszukiwaniu wyższych zarobków i lepszego życia. Na taką, a nie inną intensywność ruchu wpływa również fakt, że Litwa leży nieco na uboczu i nie jest krajem tranzytowym. Spotyka się tu sporadycznie samochody z rejestracjami polskimi, białoruskimi, łotewskimi, estońskimi, czasami fińskimi. Turyści i biznesmeni z Europy Zachodniej przylatują samolotami.
Szerokie, gładkie, proste, puste drogi, bardzo rzadko prowadzące przez tereny zabudowane. Nic, tylko śmigać. W Polsce wskazówka prędkościomierza rzadko zatrzymałaby się przed liczbą 130, tymczasem, choć jazda 90 km na godzinę w takich warunkach naprawdę wymaga nadzwyczajnego samozaparcia, miejscowi kierowcy pilnie przestrzegają ograniczeń prędkości. Bardzo możliwe, że owo zdyscyplinowanie wynika ze strachu przed drogówką.
Byliśmy ostrzegani, także przez mieszkańców Litwy, że lokalna policja jest wyjątkowo bezwzględna i karze wysokimi mandatami już za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 2 km/godz. My jednak na całej trasie nie spotkaliśmy choćby jednego patrolu, trafiając jedynie na kilka słupków z fotoradarami (są anonsowane wcześniej, ale innymi tablicami niż te znane z Polski). Policję widzieliśmy w akcji tylko raz, w Wilnie. Zatrzymany za jakieś wykroczenie kierowca wysiadł z radiowozu dzierżąc w dłoni białą kartkę formatu A4. Nie miał zadowolonej miny...
Na ulicach stolicy Litwy też zresztą jeździ się bardzo spokojnie. Nie ma uciążliwych korków, nawet w godzinach komunikacyjnego szczytu. Być może dlatego, że wiele osób korzysta z dobrze rozwiniętej sieci transportu publicznego (trolejbusy, autobusy, mikrobusy). Samochody karnie zatrzymują się przed przejściami dla pieszych. Tylko raz zdarzyło się, że kierowca zbliżając się do takiego miejsca zamiast na hamulec, nacisnął na klakson. I tylko wtedy przez moment zapachniało zwyczajami zapamiętanymi z niegdysiejszych podróży do ZSRR...
Prawdę mówiąc owa nadzwyczajna kultura jazdy trochę dziwi, bo przecież litewscy kierowcy ciężarówek mają u nas fatalną opinię. Uważa się, że jeżdżą niebezpiecznie, wręcz chamsko, a zatrzymani przez policję, od razu sięgają do kieszeni po łapówkę. Krążą nawet opowieści o konkretnych stawkach za różnego rodzaju występki . 20 euro "bierze" polski policjant od obywatela Litwy, który przekroczy dozwoloną prędkość jadąc autem osobowym.
Na koniec kilka słów o samochodach. Otóż na litewskich drogach nie widzieliśmy choćby jednej łady, moskwicza, wołgi, zaporożca czy tavrii. Litwini jeżdżą sprowadzonymi z Zachodu "używkami", na ogół nie pierwszej młodości, choć nie brakuje również względnie nowych pojazdów prestiżowych marek. To pozostałość po okresie gospodarczej prosperity.
Dzisiaj, jak narzekają miejscowi, żyje się o wiele gorzej niż jeszcze kilka lat temu. Niewielu stać na samochód prosto z salonu. Najtańszy ford focus kosztuje 47,5 tys. litów (równowartość ok. 62 tys. zł), ceny skody fabii zaczynają się od 35 tys. LTL (ok. 45,5 tys. zł). Nauczyciel z wieloletnim stażem zarabia na rękę, w przeliczeniu, ok. 2 tys. zł. Litr paliwa kosztuje o kilka - kilkanaście groszy więcej niż w Polsce.