Pomógł kobiecie, pójdzie pod sąd
Wielokrotnie w naszym serwisie poruszaliśmy kwestię źle i niepotrzebnie ustawionych znaków.
A to drogowcy zakończyli remont i zostawili ograniczenie do 40 km/h, a to ktoś uznał, że tak na wszelki wypadek przed zakrętem najlepiej postawić ograniczenie do 60 km/h chociaż bez problemu można przejechać przepisową "dziewięćdziesiątką". Takie znaki takie służą głównie do nabijania samorządowej kabzy pieniędzmi z mandatów oraz uczą kierowców ich lekceważenia.
Rzadko zdarza nam się natomiast zająć sprawą znaku, którego nie ma, a powinien być. Nadrabiamy zaległości.
Ile razy w jednym miejscu musi rozbić się samochód, by władne organa podjęły decyzję o ustawieniu ograniczenia prędkości? Czasem i sześć razy to za mało!
Tak właśnie było w wypadku jednej z dróg w Siennicy Królewskiej Dużej w województwie lubelskim. Po remoncie jeden z zakrętów nagle stał się niebezpieczny - tylko w tym roku sześć samochodów opuściło tam drogę i zatrzymało się w ogródku jednej z mieszkanek. Obyło się bez ofiar, ucierpiało tylko mienie, ale ile można liczyć na szczęście?
Automobilklub Chełmski, którego członkiem jest wnuczek właścicielki pechowego ogródka zaczął interweniować w Zarządzie Dróg. Bez efektów. Szef lokalnej policji oraz zarządu dróg mieszkają zaledwie kilkaset metrów od feralnego zakrętu i sprawę znali. Zgodnie twierdzili jednak, że droga jest dobrze oznakowana, a przyczyną wypadków jest nieprzestrzeganie istniejących przepisów dotyczących ograniczenia prędkości (zakręt leży w terenie niezabudowanym, na granicy zabudowanego, obowiązuje na nim ograniczenie do 90 km/h).
W końcu prezes Automobilklubu Chełmskiego, Grzegorz Gorczyca wziął sprawy we własne ręce i samodzielnie ustawił znak ograniczający prędkość do 70 km/h. Sprawę nagłośniły lokalne media, więc już na drugi dzień... znak został usunięty przez pracowników zarządu dróg, a kilka dni później pojawił się tam kolejny - tym razem legalny i ograniczający prędkość do 60 km/h. Zamontowano również barierki ochronne, a prezes automobilklubu... otrzymał wezwanie na policję w sprawie nielegalnego ustawienia znaku, będzie miał również sprawę w sądzie. Zawiadomienie zostało złożone przez Zarząd Dróg Powiatowych.
- Od początku wiedziałem, że nie postępujemy zgodnie z prawem - powiedział INTERIA.PL Grzegorz Gorczyca. - Ale nie było innego sposobu. Potraktowaliśmy to nieco jak happening, które celem był nagłośnienie sprawy, a przez to zwiększenie bezpieczeństwa.
- Efekt osiągnęliśmy, tyle tylko, że drogowcy... przesadzili. Postawili ograniczenie do 60 km/h, podczas gdy wystarczy do 70 km/h. Znaki pojawiły się również z obu stron zakrętu, podczas gdy profil drogi sprawia, że wystarczyło ograniczyć prędkość z jednej strony - dodaje prezes automobilklubu, który ma nadzieję, że zostanie przez sąd uniewinniony i to nie ze względu na "znikomą społeczną szkodliwość czynu"...