Optymizm diabli wzięli...
Statystyk to człowiek, który topi się, przechodząc przez rzekę o średniej głębokości jednego metra. I śpi z głową w piekarniku, a nogami w lodówce, bo wtedy jego ciało osiąga najbardziej komfortową - średnio - temperaturę. Kowalski cztery razy zdradził żonę, Nowak był swojej bezwarunkowo wierny.
Jednak statystycznie cudzołożyli obaj. Dwukrotnie. Koń ma cztery nogi, człowiek - dwie. Statystycznie każde z tych stworzeń jest trójnożne...
Itd. itd. Do kompromitowania statystyki można użyć wielu mniej lub bardziej zgrabnych przykładów. Powiedzmy jasno: nie zasługuje ona na takie traktowanie. W wielu wypadkach bywa pożyteczna, wzbogaca naszą wiedzę o życiu, daje cenne wskazówki, pozwalające podjąć właściwe decyzje. Niestety, stwarza też możliwości manipulacji.
Jeżeli w jednym roku w Polsce znalazł nabywcę jeden maybach, a w następnym udało się sprzedać dwa, to statystycznie sprzedaż tych aut wzrosła o 100 proc. Już widzimy te tytuły w tabloidach: "Pogoda dla bogaczy. Polacy kupili w tym roku dwa razy więcej superluksusowych maybachów niż rok wcześniej!". Sensacyjna informacja o podwojeniu się sprzedaży ultradrogich pojazdów wywołałaby zapewne komentarze polityków. Populiści zaczęliby przeliczać maybachy na obiady, które można by za ich cenę kupić dla głodujących dzieci w Bieszczadach, socjaliści wezwaliby do przykręcenia śruby podatkowej biznesmenom. Wszystko przez zbytnie zaufanie do statystyki, bez odwołania się do liczb bezwzględnych.
"Dziennik Gazeta Prawna", powołując się Instytut Samar, wyliczył ostatnio, że za nowy, kupowany w Polsce samochód płaci się w tym roku o 11 proc. więcej niż w 2009 r. Ponad 74 tys. zł zamiast 66,5 tys. zł. Mimo, że ceny w salonach praktycznie się nie zmieniły.
Z tej suchej informacji można wyciągnąć bardzo optymistyczny wniosek. Oto pomimo spowolnienia gospodarczego, powszechnego narzekania na pustki w portfelach, rośnie skłonność rodaków do wydawania większych pieniędzy na własne cztery kółka. Niestety, taka interpretacja statystycznych danych fałszuje rzeczywistość. Okazuje się bowiem, że wzrost średniej ceny "salonowego" samochodu wynika z faktu, że takie auta kupują obecnie przede wszystkim firmy, które chętniej wybierają droższe, lepiej wyposażone modele. Spada natomiast zainteresowanie kupnem nowych pojazdów wśród klientów indywidualnych.
No i cały optymizm diabli wzięli...