Od 27 grudnia nowy obowiązek dla kierowców
Od 27 grudnia we Włoszech wchodzi w życie przepis Ministerstwa Transportu, który nakazuje kierowcom udzielenie pomocy rannemu zwierzęciu, które zobaczą na drodze. Będzie to taki sam obowiązek, jak udzielanie pomocy ludziom - ofiarom wypadków.
Dotyczy to również wypadków, które zostały spowodowane przez innych użytkowników dróg.
Kierowca wiozący poszkodowane zwierzę do kliniki weterynaryjnej będzie miał takie same, nadzwyczajne uprawnienia, jak ktoś, kto przewozi do szpitala rannego człowieka. Będzie miał prawo do nieprzestrzegania - jeśli to konieczne - znaków ograniczenia prędkości. Będzie też mógł przejechać skrzyżowanie na czerwonym świetle bez narażania się na mandat policyjny.
Przepis ten ukazał się w najnowszym włoskim Dzienniku Ustaw i jest szeroko komentowany przez sobotnie włoskie media.
Już dwa lata temu był wprowadzony w stosunku do kierowców, którzy - z własnej winy czy nie - spowodowali kontuzję lub zranienie zwierzęcia na drodze. Teraz będzie obowiązywał wszystkie osoby prowadzące pojazdy.
Jak napisał w sobotę wielki dziennik "Corriere della Sera", przypuszczalnie następnym krokiem w polepszaniu bezpieczeństwa zwierząt na włoskich drogach będzie zorganizowanie specjalnego drogowego pogotowia ratunkowego dla zwierząt.
Od redakcji:
Biedna rodzina? To na pewno przez alkohol. Niech przestaną pić i wezmą się do roboty. Udręczone zwierzę? O, to naprawdę karygodne. Gdzie jest policja, gdzie urzędnicy?! Nic tak nie wzrusza Polaków jak nieszczęście czworonogów. Są jednak wyjątki. To miłośnicy kupowania żywych (czy raczej: ledwo żywych) wigilijnych karpi oraz zmotoryzowani. Wystarczy poczytać komentarze pod informacją o wprowadzeniu we Włoszech nowych przepisów, które zobowiązują tamtejszych kierowców do udzielania pomocy rannym zwierzętom na drogach.
"Sztuczne oddychanie usta usta? A jeśli to będzie żmija?" - kpi "XX".
"O ile dobrze pamiętam, to zwierzę ranne to zwierzę agresywne - ja do tego ręki nie przyłożę bo nie chcę jej stracić ani złapać np. wścieklizny - zauważa "Łukasz"
O tym, by postarać się jakoś pomóc rannemu zwierzakowi myślą tylko nieliczni. "Miałbym zawozić go do weterynarza? Pobrudzi mi tapicerkę! A co będzie jeśli zdechnie w aucie? Weterynarz zażąda pieniędzy. Niby dlaczego to ja miałbym płacić? A kto zrekompensuje moją stratę czasu?"
"Co za debilizm!!! Będą narażać ludzi żeby dowieść jakiegoś kundla który sam wbiegł na jezdnię!!!" - oburza się "MS" (pisownia oryginalna)
"Oby nasi POlitycy nie w padli na ten pomysł!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!" - martwi się "janosik".
Są też znamienne prośby o radę. "Kot chodzi po samochodzie. Jak go załatwić? A) wiatrówka? B) trucizna? C) wnyki?" - pyta "X".
No i to wszechobecne poczucie wyższości wobec głupich "makaroniarzy"...
Smutne to wszystko i zawstydzające. Podobnie jak klasyczne zachowanie właściciela samochodu w Polsce, który po potrąceniu psa wysiada z auta i z troską sprawdza czy jego ukochany wehikuł nie doznał wskutek kolizji uszkodzeń. Losem zwierzęcia zainteresuje się chyba tylko po to, by kopniakiem usunąć zawalidrogę z jezdni. A przy okazji rozładować własne frustracje. "Głupi kundel! Przez niego mogłem rozwalić zderzak!".
O tym, by postarać się jakoś pomóc rannemu zwierzakowi myślą tylko nieliczni. "Miałbym zawozić go do weterynarza? Pobrudzi mi tapicerkę! A co będzie jeśli zdechnie w aucie? Weterynarz zażąda pieniędzy. Niby dlaczego to ja miałbym płacić? A kto zrekompensuje moją stratę czasu?"
Tzw. racjonalnych argumentów "na nie" można przytoczyć wiele, ale w gruncie rzeczy chodzi przecież o jedno: o okazanie odrobiny uczuć nie bez powodów nazywanych "ludzkimi". Obojętne, czy zobowiązują nas do tego przepisy prawa czy zwykła przyzwoitość.