Koniec samochodów dla mas. Europa zamieni się w Kubę?

Wykluczenie społeczne podyktowane zaporowymi cenami samochodów i - obejmujące tysiące ludzi - masowe zwolnienia w branży motoryzacyjnej. To tylko cześć z zagrożeń na jakie, w kontekście przechodzenia na napęd elektryczny, wskazuje prezes koncernu Stellantis - Carlos Tavares.

"Wyzwaniem nie jest zerowa emisja CO2 lecz przystępność cenowa, ochrona marż i uniknięcie znaczących konsekwencji społecznych" - stwierdził szef koncernu Stellantis - Carlos Tavares - w czasie konferencji Financial Times Future. Tavares zwrócił uwagę, że rządy poszczególnych państw nie biorą pod uwagę społecznych konsekwencji promowania wyłącznie elektrycznych pojazdów. Podkreślił, że postępująca elektryfikacja to "decyzja naukowców", a nie przemysłu motoryzacyjnego.

Szef Stallantis nie ma wątpliwości, że - podyktowany elektryfikacją - skokowy wzrost cen nowych samochodów przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego. Zamiast udać się po nowe auta do salonów, mniej zamożni nabywcy zmuszeni będą zdecydowanie dłużej eksploatować posiadane już samochody. W konsekwencji, zamiast przesiadać się na bezpieczniejsze i bardziej ekologiczne pojazdy emitujące mniej spalin, w ruchu - przez zauważalnie dłuższy czas - utrzymywane będą stare auta emitujące do atmosfery więcej szkodliwych substancji. Mówiąc wprost - Tavares nie wierzy, że użytkownicy samochodów zrezygnują ze swoich pojazdów chociażby na rzecz elektrycznych rowerów. Zamiast tego wieszczy raczej scenariusz, według którego drogi Starego Kontynentu coraz bardziej przypominać będą obrazki znane z Kuby...

Reklama

Tavres mocno akcentuje zagrożenie dla swobody mobilności. Podkreśla, że "klasy średniej nie stać obecnie na samochód elektryczny za 30 tys. euro, skoro dziś kupuje ona auta za połowę tej kwoty". Prezes koncernu Stellantis nie ma wątpliwości, że skupianie się wyłącznie na samochodach elektrycznych w konsekwencji skutkować będzie pogłębianiem się problemu wykluczenia społecznego, czyli ograniczenia swobody przemieszczania się. W jego opinii rządy coraz chętniej stawiające na piedestale elektryczne samochody tracą szerszą perspektywę, co w konsekwencji podnosi ceny pojazdów przesuwając je poza zasięg dotychczasowych nabywców.

"Nikt nie może zapominać, skąd wzięła się decyzja - nie podjął jej przemysł motoryzacyjny. Powinniśmy o tym pamiętać na przyszłość" - twierdził szef koncernu Stellantis. Problemem jest również fakt, że rządy przerzucają kwestię utrzymania swobody mobilności właśnie na producentów zupełnie ignorując kwestie przystępności cenowej.

Tavares nie ma wątpliwości, że by zachęcić klientów do zakupu pojazdu koncerny zmuszone będą jeszcze bardziej ograniczyć marże, a to z kolei odciśnie się na strukturze zatrudnienia. Producenci pojazdów nie są przecież organizacjami non profit. Brak zysku wymusza restrukturyzacje, czyli - mówiąc wprost - likwidację stanowisk pracy. Sztuczne ograniczania popytu na klasyczne auta spalinowe wiąże się więc z konkretnymi konsekwencjami społecznymi.

Tavares to kolejny z prezesów potentatów motoryzacyjnych wskazujący na problemy, jakie tworzy promowany właśnie świat elektrycznej motoryzacji. Kilka tygodni temu o realnym scenariuszu dwukrotnego(!) podniesienia cen - zwłaszcza w popularnych segmentach A i B - w kontekście planowanej normy emisji spalin Euro 7 - ostrzegał już prezes Renault - Luca De Meo.

Paweł Rygas

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama