Drenowanie naszych kieszeni
Polska należy do nielicznych państw europejskich, w których rząd nie stosuje jakichkolwiek zachęt sprzyjających odmłodzeniu i unowocześnieniu parku samochodowego.
Premie za złomowanie starych aut i kupno nowych, w najgłębszym dołku kryzysu ożywiły rynek w m.in. Niemczech, Francji, Włoszech. W wielu krajach obowiązują ulgi podatkowe, z których korzystają nabywcy samochodów z napędem hybrydowym i elektrycznym. Swoje robią również ograniczenia we wjeździe do centrów miast, zależne od czystości spalin, emitowanych przez konkretny pojazd.
U nas - nic z tych rzeczy. Jeszcze w połowie lat 90. na pewne przywileje finansowe mogli liczyć ci, którzy kupowali samochody z katalizatorami, będącymi wówczas techniczną nowinką.
Ulgi niczego by nie zmieniły
Po krótkim czasie powrócono jednak do praktyk, wypływających z przekonania, że zmotoryzowani należą do zamożniejszej części społeczeństwa i nie potrzebują ze strony państwa żadnego wsparcia. Przeciwnie - w trosce o wpływy budżetowe i w imię wyższych celów można swobodnie drenować ich kieszenie.
Zdaniem przeciwników wprowadzenia bonusów, obniżających ceny nowych samochodów, ulgi w wysokości 2-3 tys. zł i tak niczego by nie zmieniły. Dla przeciętnego obywatela byłyby zbyt skromne, aby skłonić go do rezygnacji z zakupu dziesięcioletniego golfa czy beemki na rzecz nowej fabii czy pandy (pomijając inne przyczyny, dla których w przypadku wielu osób taka alternatywa nie wchodzi w ogóle w grę).
Bogaty natomiast i bez nadzwyczajnych zachęt pozostanie klientem salonów z "nówkami". A poza tym państwo, obarczone licznymi wydatkami, nie potrafiące związać końca końcem, nie może pozwolić sobie na gesty, których ostatecznym skutkiem byłoby nabicie kabzy obcych koncernów, bo to one przecież opanowały rynek motoryzacyjny w Polsce...
"Złom" na drogach
Skutki takiego rozumowania i wynikającej stąd polityki widać w statystykach sprzedaży nowych samochodów, potrzymywanych jedynie firmowymi zakupami flotowymi, a także na naszych drogach, szybko zapełniających się pojazdami z prywatnego importu - leciwymi, nie spełniającymi współczesnych standardów bezpieczeństwa i norm emisji spalin.
Najgorsze, że nic nie zwiastuje zmiany obecnej sytuacji. Podczas odbywającego się niedawno w Katowicach Europejskiego Kongresu Gospodarczego, Beata Jaczewska, dyrektor departamentu rozwoju w resorcie gospodarki, stwierdziła, że "biorąc pod uwagę aktualną sytuację branży motoryzacyjnej w Polsce obecne jej wsparcie można uznać za wystarczające". Pytana, co zrobić, żeby pobudzić popyt i zachęcić Polaków do kupowania nowych samochodów, unikała konkretnej odpowiedzi.
Dyskusja trwa
Poinformowała jedynie, że przy ministrze gospodarki działa międzyresortowy zespół ds. motoryzacji, który "dyskutuje stosowne rozwiązania". Zwróciła również uwagę, że ich przyjęcie nie zależy tylko od jej ministerstwa, bo podczas posiedzeń rządu "na krzesełku obok siedzi minister finansów i ma własne pomysły, najczęściej stanowiące kontrę w stosunku do tego, co chcieliby inni".
Otóż to. Powiedzmy sobie szczerze. Ani dyrektor Jaczewska ani nawet jej szef, wicepremier Waldemar Pawlak, niewiele mają tu do powiedzenia. Moc sprawcza leży przede wszystkim po stronie ministra finansów, bowiem każde nowe uregulowanie prawne, a zatem i to ewentualnie wprowadzające zachęty do zakupu nowych samochodów, jest oceniane z punktu widzenia ich wpływu na budżet państwa.
Mało przekonujący argument
Oczywiście można tłumaczyć, że takie ulgi, choć początkowo oznaczające pewne ubytki w kasie, w dalszej perspektywie przyniosłyby wzrost wpływów. Dla ludzi, trzymających klucz do tej kasy to jednak mało przekonujący argument. Dla nich ważne są liczby i twarde fakty. To, co tu, teraz i za oknem. A za oknem powódź, pikiety pielęgniarek, niepewna przyszłość systemu emerytalnego, ogromna dziura w finansach publicznych.
I niczego tu zmienią jakiekolwiek wybory i przetasowania polityczne, bowiem akurat w tej sprawie przedstawiciele wszystkich głównych ugrupowań zdają się mieć identyczne poglądy. Radykalny zwrot mogłaby przynieść dopiero stosowna dyrektywa Unii Europejskiej, zmuszająca opieszałe rządy do ożywiających rynek nowych samochodów, a jednocześnie proekologicznych działań. Trudno jednak liczyć na jej rychłe wypracowanie i przyjęcie, bowiem przy całym gadaniu na temat globalnej troski.