Co by było gdyby pozwolono rozwinąć skrzydła polskim inżynierom?

Duży plac, pokryty zabłoconą kostką betonową. Na nim kilkadziesiąt pojazdów. Parę modeli Skody, Kii, Volkswagena, może jeszcze Toyoty.

Do tego piętnastoletnie beemki "do jazdy", audiki w tedeiku, "stan igła" oraz mercedesy po długiej służbie w berlińskich i monachijskich przedsiębiorstwach taksówkowych... Teren ogrodzony siatką, tu i ówdzie lekko przerdzewiałą. W centralnym miejscu sklecony z blachy falistej barak z napisem "Biuro wystawy". Przy bramie wjazdowej pełniąca funkcję kasy biletowej przyczepa kempingowa...

Zważywszy obecny stan i specyfikę motoryzacji w Polsce, tak powinna wyglądać sceneria największej w kraju imprezy wystawienniczej motobranży. Na szczęście jest inaczej - zdecydowanie bardziej cywilizowanie, europejsko, pachnąco...

Reklama

Oczywiście Motor Show Poznań daleko do salonów samochodowych we Frankfurcie, w Paryżu czy Genewie, ale, biorąc pod uwagę ogólne realia rynkowo-uliczne, wstydu naprawdę nie ma, o czym przekonaliśmy się podczas niedawno zakończonej tegorocznej edycji tej imprezy. Materiały archiwalne Międzynarodowych Targów Poznańskich udowadniają, że nie było go również w poprzednich dekadach.

Jest rok 1946, dopiero co zakończyła się wojna, a w Poznaniu już organizujemy targi z solidną ekspozycją oferty światowego przemysłu motoryzacyjnego. Na tle ustawionych w rzędzie przedwojennych modeli aut przemyka furmanka, ale naród coraz tęskniej zerka ku koniom mechanicznym. Wielu marzycieli ma nadzieję, że, zgodnie z obietnicami władzy, w nowo zaprowadzanym ustroju sprawiedliwości społecznej, samochodami osobowymi, kiedyś dostępnymi jedynie burżujom, będzie jeździć lud pracujący miast i wsi. Największy tłum zwiedzających kłębi się przed pawilonem CCCP, gdzie są prezentowane osiągnięcia przodującej, jak przekonywano, motoryzacji radzieckiej.

Rok 1950, epoka głębokiego stalinizmu, tymczasem na obrazkach z tamtego okresu widać, że w Poznaniu prezentowały się firmy na wskroś kapitalistyczne, m.in. Renault i Ford. Warto dodać, że ta ostatnia, choć pochodziła z wyszydzanych i obrzydzanych przez oficjalną propagandę Stanów Zjednoczonych, budziła zainteresowanie i cichy szacunek władz ZSRR oraz innych krajów tzw. obozu pokoju i postępu. Rządzącym imponowała wymyślona i wdrożona przez Forda wydajna metoda produkcji taśmowej, którą próbowano przeszczepiać również na grunt gospodarki socjalistycznej.

Rok 1956 to już inne czasy. Jednym z głównych bohaterów zorganizowanych wówczas w Poznaniu targów była warszawa, ale pokazywano także luksusowe mercedesy. Do tego bogatą kolekcję rodzimych motocykli WFM. To one właśnie motoryzowały polską prowincję. Na kolorowych zdjęciach z imprez sprzed ponad półwiecza przewijają się wołgi, skody octavie, zgrabne jugosłowiańskie zastavy 750, a także rodzime żuki i, prezentowany niczym najnowszy model bentleya - mikrus.

W 1966 r. wśród zwiedzających widzimy piękne, wystrojone kobiety i nie mniej eleganckich mężczyzn, z entuzjazmem zasiadających na fotelu kierowcy rolniczego ciągnika. Całość sprawia wrażenie propagandowej ustawki.

Kamera pokazuje też ówczesnych prominentów, m.in. premiera Józefa Cyrankiewicza, znanego miłośnika szybkich sportowych samochodów. Transparent BMW życzył "przyjemnej jazdy". Zarówno to hasło, jak i sama egzotyczna dla przeciętnego obywatela niemiecka marka, w tamtych realiach musiały wyglądać wielce surrealistycznie.

Na zdjęciach z 1972 r. widzimy automatyczną myjnię samochodów, w 197 4 r. na targach poznańskich brylował polski fiat 125p...

Filmy, pokazujące przeszłość motoryzacji w Polsce, zawsze prowokują dyskusję na temat jej teraźniejszości. Zazwyczaj jest ona prowadzona w tonie "co by było gdyby...".

A zatem, co by było gdyby pozwolono rozwinąć skrzydła polskim inżynierom? Co by było gdyby nie wojna? Nie narzucony przez ZSRR ustrój, tłumiący inicjatywę i rodzimą myśl techniczną? Nie czujność wielkiego Brata z Moskwy, pilnie chroniącego nas przed zbytnim brataniem się z przemysłem kapitalistycznym? Co by było gdyby wdrożono do produkcji udane, jak się powszechnie uważa, własne konstrukcje samochodów? Gdyby nie kupno licencji na włoskie fiaty? Gdyby nie rabunkowa, zdaniem wielu, prywatyzacja i "wyprzedaż majątku narodowego"? Gdyby nie lekkomyślne związanie losów warszawskiej FSO z koreańskim Daewoo, który okazał się kolosem na glinianych nogach? Gdyby nie zlokalizowanie produkcji pandy III we Włoszech zamiast w Tychach? Itd. itp. No właśnie, co by było gdyby?

Takie pytanie zadajemy sobie również podczas organizowanych przez Volkswagena w przeddzień najważniejszych imprez wystawienniczych prezentacji nowości poszczególnych marek należących do tego koncernu. Czy to możliwe, by przy innym biegu najnowszej historii to jakaś polska firma motoryzacyjna urządzała podobnie imponujące rozmachem pokazy swoich osiągnięć? Niestety, tak dalece nasza wyobraźnia nie sięga...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy