1986. Nowy maluch kosztował 800 tys. Jak ci się wtedy żyło?

Nowy maluch za 800 tys. zł. Nowy tzw. duży fiat za 1,5 mln zł, czyli w cenie rocznego wartburga. Mercedes prosto z fabryki kosztujący 12 mln zł. I volvo, które podobno sprzedano za okrągłe 25 mln zł... Gdzie? W Polsce. Kiedy? W 1986 r.

Dziwne to były czasy... Nowy samochód tuż po opuszczeniu salonu Polmozbytu (nikt wtedy nie znał i nie używał jeszcze określenia "dealer") zyskiwał co najmniej dwukrotnie na wartości. Auta dzieliły się generalnie na te pochodzące z rodzimych fabryk, produkowane w innych krajach "demokracji ludowej" (wśród nich miłośnicy motoryzacji bodajże najwyżej cenili łady) oraz najbardziej pożądane wozy "zachodnie", jako nowe dostępne jedynie za twardą walutę lub tzw. bony Pekao, w nader ograniczonym wyborze.

Krajowe i demoludowe samochody za złotówki, po państwowych, nijak mających się do rynkowych cenach, mogli kupować jedynie wybrańcy: aktywiści, zasłużeni przedstawiciele niektórych zawodów, którym władza w swej łaskawości przyznała do tego prawo w postaci talonu, zwanego później asygnatą. Cała nieuprzywilejowana reszta zaopatrywała się na giełdach samochodowych, z których regularne relacje należały do żelaznych pozycji telewizyjnych programów informacyjnych. Ta na prezentowanym filmie pochodzi z końca sierpnia 1986 r. Dokładna data jest ważna ze względu na szalejącą inflację, która powodowała, że giełdowe ceny aut rosły z tygodnia na tydzień.

Reklama

Według Głównego Urzędu Statystycznego średnia płaca w Polsce w 1986 r. wynosiła 24,1 tys. zł (netto, bo przecież nie płaciło się wówczas podatku dochodowego), rok później 29,2 tys. zł, w 1988 r. 53,1 tys. zł, a w 1989 r. już 206,1 tys. zł. Z tego względu kupno mieszkania, ziemi, samochodu odbywało się według czarnorynkowego przelicznika dolarowego. Amerykański dolar był zazwyczaj również rzeczywistą walutą wszelkich poważniejszych transakcji.

Warto zauważyć, że w 1986 r. na giełdowy zakup "dużego" fiata w Warszawie (1,5 mln zł) przeciętnie zarabiający obywatel musiał wydać 62 swoje miesięczne pensje. Oznacza to, że przy takich proporcjach dzisiaj podobny pojazd kosztowałby ni mniej ni więcej tylko 138 tys. zł!

I jeszcze jedno: ktoś kto w 1986 r. zamiast kupować volvo za przyprawiającą o zawrót głowy kwotę 25 mln zł (1037 średnich pensji, czyli... 86 lat pracy!) schowałby te pieniądze do skarpety, w chwili denominacji złotego, 1 stycznia 1995 r., otrzymałby za nie... 2500 zł.

Zaiste, dziwne to były czasy... Trudno jednak wykluczyć, że przyszłe pokolenia Polaków będą tak myśleć o pierwszych dekadach XXI wieku i skłonnościach ich przodków do masowego kupowania dziesięcioletnich volkswagenów golfów "stan igła" czy mało "śmiganych", "absolutnie bezwypadkowych" vw passatów z cofniętymi licznikami, wypolerowanym lakierem kryjącym szpachlę i odpicowanym wnętrzem.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy