Śmierć jeździ motocyklem
Wczoraj po południu doszło do kolejnego tragicznego wypadku z udziałem motocyklistów.
Na nieczynnym lotnisku wojskowym w Kąkolewie koło Grodziska Wielkopolskiego, podczas nieformalnego zlotu, zderzyło się czołowo dwóch motocyklistów, którzy z dużą prędkością jechali naprzeciwko siebie, niewykluczone, że na... jednym kole.
Nieczynne lotnisko w Kąkolewie znajduje się obecnie w prywatnych rękach. Przy wjeździe na jego teren wisi stosowna informacja. Mimo tego, jest to popularne miejsce spotkań zarówno motocyklistów, jak i kierowców, którzy chcą się "wyszaleć" w warunkach bardziej bezpiecznych niż na drodze publicznej.
Rzeczywiście, nieczynne lotnisko to miejsce w miarę bezpieczne. Nawet przeszacowanie prędkości i brak panowania nad maszyną kończy się najczęściej tylko opuszczeniem pasa i wypadnięciem na trawę. Drzew i postronnych użytkowników dróg wokół nie ma... To niewątpliwa zaleta.
Oczywiście warunkiem bezpiecznego "wyjeżdżenia się" jest rozsądek i odrobina ostrożności. Tego najwyraźniej zabrakło dwóm ofiarom wypadku. Jest to o tyle dziwne, że nie byli oni nastolatkami. Jeden z kierowców miał 27 lat, drugi - 42.
Świadkowie mówią, że oba motocykle jechały naprzeciwko siebie z olbrzymią prędkością. Możliwe, że jeden z nich na jednym kole. Uderzenie było tak potężne, że jeźdźcy zostali odrzuceni od wraków maszyn o kilka metrów. Jeden z motocykli stanął w ogniu.
Lekarz przybyły na miejsce wypadku mógł tylko stwierdzić zgony. Obaj motocykliści zginęli na miejscu na skutek zderzenia.
Mieszkańcy Kąkolewa mówią, że do spotkań fanów szybkiej jazdy na lotnisku dochodzi od lat. Do tej pory obywało się bez ofiar. Na skutek brawury i nieodpowiedzialności dwóch osób, za które zapłaciły one najwyższą cenę, wjazd na lotnisko może zostać definitywnie zamknięty.
To nie oznacza, że motocykliści zamkną swoje "ścigacze" w garażach. Wyjadą nimi na ulice... A po co kupuje się pojazd, który do 100 km/h rozpędza się w 3 s?
Właściciele motocykli apelują do kierowców, by patrzyli w lusterka. Takie zdarzenia pokazują jednak, że to nie zawsze "katamaraniarz" jest winny...