Atak gazem na motocyklistów. WarszawskiRozpylacz zabiera głos

Pod koniec lipca opisywaliśmy zdarzenia z udziałem motocyklistów jakie miało miejsce w Warszawie. Przypomnijmy. Duża grupa motocyklistów dojeżdża do skrzyżowania na rondzie ONZ. Wielu z nich ma zaklejone, przekrzywione lub zasłonięte tablice rejestracyjne. Nic nie robią sobie z czerwonego światła i pomiędzy przechodzącymi pieszymi przejeżdżają przez przejście, a od dalszej jazdy powstrzymują ich dopiero jadące na zielonym samochody.

 
Jeden z pieszych (autor listu do naszej redakcji - przedstawia się jako WarszawskiRozpylacz) ustawia na ministatywie smartfon, aby nagrać motocyklistów. Gdy słyszy ryk silników z  podkręconych manetek wyjmuje pokaźnych rozmiarów gaz, wchodzi na przejście i... atakuje stojących motocyklistów. Ci, po chwili konsternacji, ruszają do kontrataku, rozpoczyna się bójka, wywraca się jakiś motocykl, ktoś wyciera "zagazowaną" twarz.

Na sytuację reaguje operator miejskiego monitoringu. Na miejsce dociera policja. Pieszy tłumaczy, że atak spowodowany był olbrzymim hałasem generowanym przez motocykle. Policjanci wylegitymowali uczestników zdarzenia i poinformowali ich, że osoby poszkodowane, czy to motocykliści, czy pieszy, mogą złożyć stosowane zawiadomienie na komendzie. W ogóle nie interesują się zalepionymi,  zakrytymi i podgiętymi tablicami rejestracyjnymi wielu motocyklistów, którzy przekraczając  znacznie normy hałasu ruszają w dalszą drogę.

Reklama

I gdy wydawało się, że sprawa  ucichnie, odezwał się do nas wspomniany już "WarszawskiRozpylacz".  Oto co napisał (pisownia oryginalna):

"Chciałbym się ustosunkować do artykułu Atak gazem na motocyklistów. Bo byli za głośni! To ja byłem tym "gazownikiem z ronda ONZ". Serdecznie dziękuję za wszystkie wspierające komentarze. Nie mam pretensji o te, które poddają w wątpliwość moją inteligencję czy poczytalność, bo to co zrobiłem było beznadziejnie głupie, nigdy tego nie powtórzę i nie zachęcam do naśladownictwa.

Niestety różne portaliki podchwyciły temat i powielają wiele bzdur. Niedługo będą pisali, że dziewczęta rzucały motocyklistom kwiaty pod koła, a ja miałem na sobie pas szahida. Nie pochwalam metod takich jak wieszanie w lasach linek na crossowców. Co innego mocno się zdenerwować - jak zapewne wielu warszawiaków w tamtą sobotę, a co innego zaplanować spowodowanie czyjegoś kalectwa.

Wbrew temu co można przeczytać w Internecie nie była to zaplanowana akcja. Chciałem nagrać przejazd motocyklistów, a następnie zgłosić jazdę bez tablic, jazdę na jednym kole, odkręcanie do odcinki i inne wykroczenia - jak cywilizowany człowiek pokładający nadzieję w organach ścigania. Gazu nie noszę codziennie, tylko czasami. Na przykład na ewentualność "piesek nie gryzie, tylko chce się pobawić". Tym razem wziąłem go na wypadek, gdyby któryś z motocyklistów miał pretensje że go nagrywam, albo wywiązałaby się awantura i trzeba było wspomóc jedną ze stron.

Niestety kiedy zaczęli wyć tuż obok mnie - nie wytrzymałem. Na zamieszczonym w artykule nagraniu widać, że nie czekam na nich z tym gazem, ale wyciągam go dopiero gdy zaczynają wyć. Zwróćcie uwagę, że nie miałem planu na odzyskanie telefonu na statywie. Jakiś dobry człowiek wepchnął mi go do kieszeni.

Nie zrobiłem tego dla rozgłosu. Wręcz przeciwnie - proszę Was o nie nagłaśnianie tego incydentu. Ludzie tracili pracę za mniejsze wybryki w czasie wolnym. Spotkałem się z ofertami zasponsorowania między innymi nowej "gaśnicy" z gazem. Nie prowadzę takiej zbiórki, a jeśli będę potrzebował pieniędzy na adwokata to żebranie w Internecie będzie ostatecznością.

Swoich nagrań nie zamierzałem publikować - miały posłużyć za dowód popełnionych wykroczeń. Przesyłam jedno na dowód, że jestem tym za kogo się podaję. Zostałem dotkliwie pobity, ale nie mam żalu do motocyklistów, którzy mnie pobili - takiej reakcji można się było spodziewać. Niestety nie myślałem wtedy o konsekwencjach. Jestem bardzo wdzięczny dwóm panom widocznym na filmie, którzy powstrzymali bijących, bo mogło się to dla mnie skończyć na LiveLeak-u.

Po tamtym dniu wiem już, że to jak walka z wiatrakami. Drogówka ma ich gdzieś albo wręcz robi im eskortę, pomimo że taki "spęd" mógłby być dla nich mandatowymi żniwami. Nie rozumiem tej polityki.

Dla zaspokojenia zachcianki kilkuset motocyklistów cierpieć muszą wszyscy w Warszawie przy trasie ich przejazdu. Zupełnie nie wiem co powiedzieć wszystkim, których oburza głośne zachowanie motocyklistów. Chyba wypadałoby się przeprowadzić do lasu. :-(".

Autor listu podpisał się jako "WarszawskiRozpylacz".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: motocykliści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy