To był prawdziwy szok. On nie miał prawa wygrać

To raczej nie Pastor Maldonado miał być kierowcą, który przerwie kiepską passę Williamsa i sprawi, że brytyjski zespół wróci na najwyższy stopień podium, ale udało się właśnie jemu.

Liczni krytycy, którzy upatrywali w Wenezuelczyku głównie finansowego wybawcy ekipy z Grove zostali zmuszeni do zweryfikowania tej opinii. Zwycięstwo Maldonado w GP Hiszpanii może się okazać przełomowe dla kariery 27-latka. Trudno było wysoko cenić dotychczasowe osiągnięcia kierowcy z Maracay. Wywalczone w 2010 roku mistrzostwo będącej przedsionkiem F1 serii GP2 robiło wrażenie, jednak dobre wyniki w tym cyklu nie zawsze stanowią zapowiedź sukcesów w wyścigach Grand Prix. Tym bardziej, jeśli zamiast być rozchwytywanym przez zespoły, trzeba zapłacić za miejsce w kulejącym Williamsie ponad 40 milionów dolarów, co stanowiło i stanowi dużą część budżetu ekipy.

Reklama

Nic dziwnego, że kiedy po sezonie 2010 Williams zastępował będącym wówczas sporą niewiadomą Pastorem Maldonado nieźle rokującego Nico Hülkenberga, większość fachowców pukała się w czoło. Ze sportowego punktu widzenia posunięcie takie można było postrzegać jako nieuzasadnione. Maldonado miał opinię kierowcy, którego momentami stać na szybką jazdę, jednak więcej mówiło się o jego gorącej głowie i skłonnościom do popełniania błędów. Ale w jednym z samochodów Williamsa zasiadał pobierający pensję Rubens Barrichello, a Hülkenberg nie miał potencjału do podreperowania finansów zespołu. Dołączenie Maldonado do Williamsa zostało więc powszechnie potraktowane jako sprzedanie miejsca w aucie, wymuszone na zespole trudnym klimatem ekonomicznym.

Pierwszy sezon startów w ekipie Franka Williamsa potwierdził obiegowe opinie o Maldonado. Pastorowi zdarzały się niezłe wyścigi i często prezentował się lepiej niż Barrichello, ale czasami niepotrzebnie wdawał się w przepychanki na torze i popełniał niewymuszone błędy, które wiele kosztowały ekipę z trudem walczącą o punkty.

Po debiutanckim roku Wenezuelczyka w F1 raczej nie można było powiedzieć o nim, że ma zadatki na zawodnika, który w najbliższym czasie będzie w stanie pełnić rolę lidera zespołu. Ten obowiązek - przynajmniej w kwestii rozwoju samochodu - miał spoczywać na Barrichello. Wydawało się, że Pastor dostanie jeszcze minimum rok na komfortową naukę u boku znacznie bardziej doświadczonego kierowcy.

Tym większym zaskoczeniem była decyzja zespołu o pozbyciu się przed sezonem 2012 Rubensa Barrichello i powierzenie jego miejsca Brunonowi Sennie, a więc kolejnemu zawodnikowi, który nie potwierdził swoich umiejętności w żadnej z ekip w jakich jeździł. Podobnie jak w przypadku Maldonado, decydujące dla angażu Senny okazało się wsparcie sponsorów. Williams zaczynał sprawiać wrażenie zespołu, który postanowił zacząć odbudowę od zapewnienia przedsięwzięciu odpowiedniego budżetu, nawet chwilowym kosztem braku wyników, a po ustabilizowaniu sytuacji zatrudnić czołowego kierowcę, będącego gwarantem regularnej jazdy i dobrych wyników.

Początek bieżącego sezonu zdawał się potwierdzać tę teorię. Ubiegłoroczne wzmocnienia kadry technicznej i pozyskanie silników Renault poskutkowały zbudowaniem bardziej konkurencyjnego auta, ale kierowcy nie potrafili tego w pełni wykorzystać. W Australii Maldonado rozbił się ścigając Fernando Alonso, w Malezji znowu nie dojechał do mety, w Chinach był ósmy, ale GP Bahrajnu stanowiło kolejny wyścig, w którym Wenezuelczyk nie zaliczył pełnego dystansu.

Na tle takich dokonań zwycięstwo w Grand Prix Hiszpanii trzeba traktować w kategoriach prawdziwego szoku. Można się zastanawiać, czy Maldonado triumfowałby na Circuit de Catalunya gdyby po kwalifikacjach sędziowie nie odebrali Lewisowi Hamiltonowi pole position, w wyścigu Ferrari i Lotus podjęły nieco inne decyzje taktyczne, a Charles Pic nie przyblokował Alonso przed drugą wizytą Hiszpana u jego mechaników. Tak czy inaczej trzeba przyznać, że Maldonado zaprezentował się z doskonałej strony i poza startem, który mógł wykonać lepiej, zaliczył bezbłędny, wręcz profesorski wyścig. Gdyby Alonso i Maldonado rywalizowali w autach uniemożliwiających ich wizualne odróżnienie, trudno byłoby wskazać, który z zaciekle walczących kierowców to rutynowany mistrz.

Tym razem to Maldonado wykazał się cierpliwością i wykorzystał błędy rywali. Wygrał jak najbardziej zasłużenie. Sam kierowca oraz ekipa Williamsa zapewne życzyliby sobie więcej takich występów, ale póki co nie wiadomo, czy w dłuższej perspektywie będziemy oglądać opanowanego i bezbłędnego Maldonado, czy sukces w Katalonii jest na razie tylko potwierdzeniem potencjału i talentu kierowcy, który już niedługo może - choć nie musi - w pełni się rozwinąć.

Niewiadomą jest też forma samochodu w kolejnych rundach mistrzostw świata. Trzeba pamiętać, że w każdym z pięciu rozegranych dotychczas wyścigów sezonu zwyciężał inny kierowca oraz konstruktor, a układ sił w stawce wciąż jest zagadką.

Na pytania o prawdziwość przemiany Maldonado, którą można było obserwować w trakcie wyścigu pod Barceloną, odpowie zapewne dalsza część sezonu. Na razie Pastor powinien nacieszyć się statusem bohatera legendarnej ekipy, która zakończyła ponad siedmioletnie oczekiwanie na zwycięstwo.

Pierwszą reakcją Franka Williamsa, który podczas GP Hiszpanii obchodził z kilkudniowym wyprzedzeniem swoje siedemdziesiąte urodziny, były słowa o "uczuciu ulgi". W taki sam sposób swoje pierwsze zwycięstwo w Formule 1 powinien potraktować Maldonado, pamiętając, że nawet tak istotne osiągnięcie nie czyni go w Williamsie nietykalnym, o czym miało się okazję przekonać wielu znacznie lepszych kierowców. To, w jakim kierunku podąży kariera Wenezuelczyka po jego wpisaniu się na listę zwycięzców Grand Prix, zależy teraz już tylko od niego.

Jacek Kasprzyk 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy